sobota, 8 lutego 2014

Uwaga! Poszukuję kogoś do prowadzenia konta Lou na tt. Pilne!


Nie, nie zmieniłam zdania jeśli chodzi o pisanie na blogu.
Poszukuję 1 osoby, która miałaby  ochotę i chciała prowadzić konto  Louis'a, na tt. 
Jak się okazało, rzucenie kont, nie wchodziło w grę (zasługa Pezz i Jake'a)
Tak więc poszukujemy kogoś, kto chciałby się czymś takim zająć.
Co do charakteru bohatera nic się nie zmienia. 
Najlepiej, żeby był uparty, trochę tajemniczy, z poczuciem humoru no i odrobinkę zboczony. xD
Nie chodzi nam o to, żeby  zawalać obowiązki życia codziennego. Wystarczy, że od czasu do czasu pojawi się jakikolwiek tweet z tego konta. ( Nie wiem, weekend, jakieś wolne dni).
Liczy się dobra zabawa. ;)
Chętnych prosimy o napisanie na do Chels na tt.
Lub zostawienie jakichkolwiek do siebie namiarów w komentarzu pod tym postem
Z każdym się skontaktuję.
Tak więc, jeśli ktoś zostawi e-maila do skontaktowania, to niech  codziennie sprawdza, czy nie dostał ode mnie wiadomości xd
Konto bohatera, niestety trzeba będzie założyć jeszcze raz, tzn. nowe.
P.S.- jeśli ktoś czytał tweet'y bohaterów wcześniej to wie, że Chels i Lou na tt są razem.
Piszcie śmiało. Każdego przyjmiemy z wielką chęcią, niezależnie od wieku/doświadczenia.

tak więc link do konta Chels -> klik


piątek, 7 lutego 2014

pożegnanie.


Miał być kolejny rozdział.. ale go nie będzie.
Nie będzie go ani jutro, po jutrze, za tydzień i miesiąc.
Niestety, ale kończę swoje amatorskie (czyt. żenujące) wypociny.
Dziękuję wszystkim, którzy byli ze mną przez pół roku.
Dziękuję tym, którzy komentowali, wchodzili na bloga, prowadzili konta na tt.
Nigdy nie zapomnę tego uczucia, kiedy pisałam ff na tt, kiedy czytałam Wasze komentarze.
To było niesamowite.

Na 100% nie wrócę tutaj.
Może kiedyś zacznę coś nowego, ale to mało prawdopodobne.
Dopiero teraz zauważyłam, że pisanie, nie jest dla mnie.
Tak więc żegnajcie, dzięki za wszystko.

Naprawdę, bardzo przepraszam tych, których zawiodłam.
Musiałam podjąć taką decyzję.

Blog i powiązane z nim konta zostaną skasowane w  przyszłym tygodniu.

Dzięki temu ff poznałam wiele fajnych osób.
Fajnie byłoby jeszcze kiedyś z nimi pogadać.
Więc jeśli chcecie zostawcie do siebie namiary.
Obiecuję, że kiedyś napiszę.

Na koniec chciałabym dodać, że kocham Was wszystkich.
I nigdy nie przestanę.
xx
Jeszcze raz przepraszam, za to, że tak zwaliłam sprawę.

Najbardziej mi szkoda osób, które prowadziły konta.
Tyle czasu zmarnowały.
Baardzo mocno Was przepraszam.
Nigdy sobie tego nie wybaczę.
Oczywiście jeśli chcecie, dalej możecie te konta prowadzić.
Są Wasze, na zawsze.





sobota, 1 lutego 2014

BLOG MIESIĄCA

Jestem mile zaskoczona, że zostałam dopuszczona do sondy na blog miesiąca ;)
Soł, dziękuję tym, którzy już zagłosowali. To naprawdę miłe. x 
Lepszego początku lutego nie mogłam sobie wymarzyć. ♥
+ Happy Birthday Harry x

Jeśli ktoś jeszcze chciałby zagłosować na ten blog (czyt. wypociny)
odsyłam do strony, na której jest sonda ->
W PRZYSZŁYM TYGODNIU SPODZIEWAJCIE SIĘ 13 ROZDZIAŁU.

KOCHAM WAS WSZYSTKICH X

Ps. - jak wrażenia po mm? x

JESZCZE RAZ DZIĘKUJĘ, ZA KAŻDY GŁOSIK X

środa, 15 stycznia 2014

Rozdział 12

- Życie jest popierdolone. -mruknęłam z zawziętością. Od godziny uparcie szłam, bez celu. Sama  nie wiem czemu, nawet nie miałam w najbliższych planach wrócić do domu. Duma, złość, zażenowanie wzięły górę.  Pewnie szłabym dalej, gdyby mój organizm, nie upomniał się o jedzenie. Nie miałam przy sobie drobnych, a zresztą drobnych nawet w domu nie mam. Przyzwyczaiłam się do kart płatniczych, dzięki którym kasę miałam w jednym miejscu. Nie zbierałam dennych grosiaków, których musiałabym mieć tonę by kupić cokolwiek. Nie chodziłam z ciężkim portfelem. Można by powiedzieć, że to pewny rodzaj lenistwa. Osobiście jednak uważam, że to ułatwianie sobie życia. Niby drobna rzecz, ale zawsze coś.
Gwałtownie zawróciłam i obrałam przeciwny kierunek, niż planowałam iść. Kierowałam się do domu. Włóczyłam nogami tak, aby jak najpóźniej do niego dojść. Nie rozumiałam swojego zachowania. Jakbym nie była sobą. Może już sobą nie jestem? Owszem, wiele się zmieniło. Jednak nie jestem żadną ćpunką. To, że czasami sobie lepiej zabaluję, nie oznacza, że można mnie tak nazwać. Niby Louis mnie tak nie nazwał, jednak to sugerował. Cholernie zabolało mnie to uczucie, że ludzie mnie tak spostrzegają. To tak jak ktoś miesza cię z gównem podklasy społecznej. Zero. Jedne wielkie zero. Nic nie warte ścierwo. Pokręciłam z dezaprobatą głową. Najchętniej pozbyłabym się wszystkich wspomnień, albo zamieniłabym się na mózgi. Ale kto by się ze mną zamienił? No właśnie...
Dochodziła 19:00. Wiatr już nie był delikatnym zefirem. Wiało jak cholera. Zupełnie tak jakby chciał mnie ukarać, za moje błędy. Woah, moje porównania, po narkotykach są wyjątkowo wyrafinowane.
Powoli się ściemniało. W zasadzie dzień powoli staje się krótszy. W końcu to lipiec- połowa roku już za mną. Zaczesałam swoje potargane od wiatru włosy do tyłu. Powoli wkraczałam w swoją dzielnicę. Widać było pierwsze zarysy wielkich wieżowców w oddali. Westchnęłam, z lekkiego przemęczenia. Z daleka widziałam swój dom. Łatwo go było rozpoznać. Mało osób ma domy z czerwonej cegły w pobliżu mojego zamieszkania. Ponadto wokół mojej posesji walały się "resztki" z imprezy, mianowicie butelki po alkoholu. Na dokładkę, przed trawnikiem stały 2 przepełnione na maksa kosze na śmieci. Totalne pobojowisko.
- Pierdole to, potem posprzątam- wybuczałam i weszłam do domu. O dziwo nie trzasnęłam drzwiami, które i tak i tak ledwo wisiały w zawiasach. Rozejrzałam się po salonie u kuchni. Totalna pustka. Weszłam na górę, poszukując żywej duszy. Dom był otwarty, więc poszłam na logikę. Gdzieś ktoś musi być. Zajrzałam do sypialni. Była pusta. Wzruszyłam ramionami i wyszłam na korytarz. Cisza, która ogarnęła dom, aż wywiercała dziurę w głowie. Następnym miejscem, które postanowiłam "przeczesać", był pokój gościnny. Otworzyłam raptownie drzwi i ujrzałam rozmawiających Pezz i Jake'a. Oczywiście kiedy weszłam umilkli. Może się przestraszyli mojego gwałtownego szarpnięcia za chromowaną klamkę.
- Um, hej?- powiedziałam, a raczej spytałam cicho. Cóż to były tylko pozory. Wielkie wejście smoka a głos jak zabłąkana sarna.
- Cześć- mruknął Jake, który nawet na mnie nie spojrzał.
Perrie, nawet się do mnie nie odezwała. Zabolało. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Chyba powinnam się już powoli przyzwyczajać, do takiego odtrącania.
- O co chodzi?- spytałam, będąc nie do końca pewna. Wystawiłam pewną tezę, którą chciałam potwierdzić.
- Ależ o nic.- zadrwiła ze mnie Perrie. Podniosłam jedną brew skonsternowana.
- Fajnie się wczoraj bawiłaś?- spytał z wyrzutem przyjaciel. Jednak dobrze wiedziałam, że o to im chodzi. Nic nie odpowiedziałam. Analizowałam sobie wszystko w głowie.
- Nie masz nic nam  do powiedzenia?- kontynuował. Wzruszyłam ramionami. Po jaką cholerę tu przychodziłam?
- Skoro wszystko wiecie, to po co mam się wam tłumaczyć?- mruknęłam, patrząc pusto przed siebie.
- Masz rację, nie musisz się nam tłumaczyć, bo to twoje życie.- odpowiedziała Perrie, która gwałtownie wstała.
- Tylko nie rozumiem pewnej rzeczy- kontynuowała - Po chuja sobie je niszczyć? Rozumiem, każdy popełnia błędy. Nie chcę ingerować w twoje decyzje, ale....
- To nie ingeruj.- przerwałam jej, po czym wyszłam bez żadnych wyrzutów sumienia z pokoju. Na dziś miałam dość tych wszystkich pieprzonych kazań. Nie docierał do mnie ten fakt, że oni chcą mi pomóc. Rozumiałam to, jako atak. Wbiegłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zjechałam w dół nogami i usiadłam na chłodnych panelach, opierając się plecami o drzwi. Głowę ukryłam w rozdygotanych dłoniach. Próbowałam się nie rozpłakać i wyrównać oddech, który nawet nie wiem kiedy przyspieszył. Moje starania poszły na marne. Musiałam jakoś odreagować to co się zdarzyło zarówno dzisiaj jak i wczoraj. To z resztą było bez znaczenia. Samotność zapanowała nad moim umysłem. Byłam jak bezradna kukiełka. Nie umiem kierować swoim życiem, więc narkotyki zasiadły za sterami. To było zupełnie jak smutna bajka, w której główną bohaterkę każdy odpychał od siebie. Pomimo tego, że potrzebowała pomocy, każdy wystawiał jej środkowy palec krzycząc:
 "Radź sobie sama!"
 "Jesteś dorosła!"
 "Twoje życie- twoja sprawa!"
 Lub, kiedy ją najzwyczajniej w świecie atakowali:
"Zadowolona jesteś?"
"To chciałaś osiągnąć?"
"Tylko na tyle cie stać?"
"Co z tego, że ktoś ci pomoże! Jesteś narkomanką!  Narkomani nie wracają do normalnego życia!"
Ludzie nie rozumieją takich ludzi jak ja. Od razu skreślają ich. Społeczeństwo myśli, że to ich nie dotyczy. "Skoro w mojej rodzinie nikt nie ćpa, to co ja się będę tym przejmował."
"Takim ludziom się nie ufa, to szaleńce."
" To ich sprawa co robią. Wiedzieli na co się godzą"
Te i wiele innych myśli intensywnie przechodziło przez moja głowę. Żadne z tych stwierdzeń, nie było prawdą. Przynajmniej, nie opisywały mnie- nawet w najmniejszym stopniu.
To było przerażające. Nawet sama siebie nie potrafiłam określić. No bo niby jak?
"Ćpam dla ciekawości?" NIE
"Ćpam by się rozluźnić?" NIE
"Ćpam bo jestem uzależniona?" NIE i jeszcze raz NIE.
Tego nie da się określić. To impuls. To chwila. Cholera wie co jeszcze. Mój mózg toczył zaciekłą wojnę z rozumem. Niby żadne z tej dwójki trucizny nie chciało. Jednak gdy narkotyki opuszczają krwiobieg, nagle zaczyna się wojna. Pomiędzy czasem przeszłym "Tak zrobiłam to" a rozumem "Po chuja to brałaś". I nagle wszyscy stają się niewinni i umywają swoje ręce.
To w sumie najgorsze, chyba z tych wszystkich faz. Psychiczne męczenie organizmu. Mentalna walka z samym sobą. Otrząsnęłam się transu i zeszłam na dół do kuchni, zrobić sobie jedzenie. A raczej wziąć gotowca w postaci płatków w puszki. Otworzyłam puszkę i usiadłam w salonie, na kanapie. Tępo patrząc w kominek, jadłam płatki, które straciły jakoś swój smak. Niby czekoladowe, jednak już nie tak bardzo aromatyczne i chrupiące. Płomienie w kominku przyjaźnie tańczyły i ogrzewały dom. Byłam zahipnotyzowana. Jakbym dała się oszukać jakieś iluzji. W tym przypadku przyjemnej.
- Będziemy się zbierać- usłyszałam za sobą, czyjś monotonny głos. Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Zresztą było mi to obojętne co powiem i co się stanie. Ponadto moje słowa, czy czyny nic by nie zmieniły.
Na odchodne usłyszałam tylko, głos Jake'a
- Louis chwilę potem wyszedł za tobą. Pewnie poszedł ciebie szukać.
- Zajebiście.- automatycznie odpowiedziałam odwracając się w kierunku drzwi wyjściowych. Na koniec posłałam sztuczny, pełny sarkazmu uśmieszek
- Wiesz, czasami mam wrażenie, że jesteś podła. Nie wiem czy robisz to specjalnie czy jak...
- Uważasz, że poszedł mnie szukać?- zakpiłam sobie z niego resztką sił, przerywając jego wywody na temat tego jaka ja jestem, a jaka powinnam być. Nie wiem, czemu tak zareagowałam. Być może, był to najczulszy punkt. I chyba to było trafne spostrzeżenie, ponieważ mój nastrój zmienił się w ciągu paru sekund.
- Myślisz, że nie ma co robić? Jestem już dorosła. Wiem co robię.- dokończyłam i odwróciłam głowę w stronę okna, które było pokryte strużkami wody, od deszczu.
Nic już nie powiedział. Pewnie nie chciał wszczynać kłótni, która nie była potrzebna, przy takiej ilości sporów i kłopotów. Wyszedł z domu i trzasnął drzwiami. Po chwili odjechał z piskiem opon razem z Pezz.
Złość po raz kolejny opanowała moje ciało. Zastąpiła zmęczenie, które bardziej mi odpowiadało. Przynajmniej nie musiałabym brać odpowiedzialności za szkody, jakie wyrządzę pod wpływem agresji. Zaczęłam się zastanawiać, w jakim celu powiedziałam ostatnie zdania. Louis, poszedł mnie szukać?  Na pewno nie. Pewnie się wkurwił i wyszedł. Przyzwyczajona jestem do tego, że na osobach, na których mi cholernie zależy, najzwyczajniej w świecie ranię.
- Chyba mi na nim zależy. -wydukałam półświadoma, po wyjątkowo długim milczeniu. W końcu wyrzuciłam to z siebie. Z jednej strony byłam z siebie dumna, że w końcu mówię o swoich uczuciach, ale z drugiej chciałam sobie łopatą w głowę przywalić, za tak denne słowa.
Kojąca cisza, która wdarła się do mojego umysłu, przyjemnie oczyszczała zmysły. Ten błogi spokój trwał tylko chwilę.Gwałtownie wstałam i rzuciłam puszką z płatkami, którą chwilę temu trzymałam między nogami. Ogłuszający dźwięk raz za razem maltretował moje uszy, które i tak był już cholernie przewrażliwione. Ociężałym krokiem ruszyłam w stronę schodów, które przemierzałam dobre parę minut. W zwyczajny dzień zajmowało mi to sekundy. Widocznie ten nie był zwyczajny. Przemierzyłam korytarz i w końcu dotarłam do łóżka. Niedbale rzuciłam się na nie i zasnęłam. Nawet nie raczyłam przykryć się kołdrą. Ostatnią myślą, jaka przetoczyła się przez moją głowę i zdążyłam ją zapamiętać były słowa: " Będziesz tego wszystkiego potem cholernie żałować".
Ranek. Kolejny nowy dzień. Do spieprzenia. Wyciągnęłam w górę ręce, w celu przeciągnięcia się. O dziwo, nie byłam już tak obolała, sfrustrowana jak wczoraj. Myślę, że powoli wracam do normalności. Cokolwiek to znaczy. Przewróciłam się na prawy bok i spojrzałam w stronę okna. Słońce niemiłosiernie próbowało przedostać się przez rolety, które dzielnie ochraniały mój pokój przed słońcem. Postanowiłam podnieść się z łóżka, które okupywałam przez całą zeszłą noc i wczorajszy wieczór. Weszłam do łazienki i skoczyłam pod prysznic. Wysuszyłam swoje ciało ręcznikiem i związałam włosy w wysokiego kucyka. Nie zaprzątałam sobie głowy makijażem. Nie widziałam w tym sensu. Nie mam zamiaru dzisiaj się z nikim spotkać. Z resztą kto by chciał. Zeszłam schodami na dół. Miałam w planach zjeść śniadanie. Jednak w momencie, w którym minęłam próg kuchni, odechciało mi się cokolwiek przełknąć. Obróciłam się na pięcie i w tempie człowieka kota wyszłam z pomieszczenia. Stwierdziłam, że świetnym pomysłem będzie zajrzenie do stajni, do mojego konia. Niedługo kolejne zawody, więc mam nadzieję, że będę w świetnej formie, by wykosić konkurencję.Tylko to dla mnie się liczyło, w całym moim nędznym życiu, które zostało nagle przewrócone do góry nogami. Założyłam na nogi stare, znoszone trampki i wyszłam z domu. Zamknęłam podniszczone drzwi, które przydałoby się wymienić. Ciągle nie mam czasu, na takie głupoty. Ja w zasadzie na nic nie mam czasu.
Popchnęłam drzwi, w celu ich domknięcia. Przynajmniej teraz nie wyglądały na uszkodzone.
Szłam chodnikiem, w kierunku stajni, która nie bez powodu jest moim "drugim domem", jak nie 1-szym. To tutaj, zawsze jestem kiedy mam zły nastrój. To tutaj można mnie znaleźć, kiedy mam wszystkiego dość. Wolałam tam spędzać czas niż w domu. Wolałam siedzieć w sianie niż, na kanapie w domu.  W stajni przynajmniej były konie, które towarzyszyły mi, i w każdej chwili mogłam do nich podejść i po prostu je pogłaskać. Nie ważne jak to oklepanie brzmi, zdania nie zmienię.
Ponadto mało osób tu zagląda, co sprawia niepowtarzalny nastrój.
Otworzyłam furtkę i po chwili minęłam próg stajni.
Wszystkie złe emocje, w ciągu nanosekundy, zostały zamienione na te dobre. Nie wyczuwałam złości, bezradności. Adrenalina, w ekspresowym tempie, zaczęła krążyć w moich żyłach, znieczulając moje uczucia.. Przyjemny dreszczyk spowodowany emocjami, jakie kojarzą mi się z zawodami, powędrował przez moje plecy. Pewna siebie otworzyłam szafkę i zmieniłam buty. Zarzuciłam na siebie zdecydowanie za dużą, bordową koszulę w kratę i wzięłam pod pachę czarny kask. W czasie krótkiego dystansu, jaki przeszłam, zdążyłam go założyć na głowę. Chwyciłam po drodze z półki potrzebne rzeczy i weszłam do boksu Danger'a. Uśmiechnęłam się do konia, po czym założyłam na niego czarne, skórzane siodło, upewniając się, że dobrze to zrobiłam. Następnie wyszłam z boksu razem z koniem. Zasiadłam konia i ruszyłam w nieznane. Nie do końca wyczuwałam jaką prędkość koń rozpędził.  Danger, pędził wyjątkowo szybko, jakby wyczuwał to, że potrzebuję takiej przejażdżki.  Nie chciałam za bardzo forsować konia, więc zdecydowałam trochę przystopować. W zasadzie tak minął mi prawie cały dzień. Nim się obejrzałam, zrobiło się dość późno. Zawsze, czas szybciej mi leci, jeśli jestem w swoim żywiole. Smutne, ale prawdziwe. W czasie truchtu konia, zeskoczyłam z niego.  Zaprowadziłam go do boksu, zdjęłam z niego siodło, a z siebie kask, przez który od dłuższego noszenia bolały mnie uszy. No cóż, coś kosztem czegoś. Odłożyłam wszystko na miejsce, poklepałam konia po grzebiecie, tym samym dziękując mu za dzisiejszą przejażdżkę. Zamknęłam swoją szafkę i kierowałam się w stronę domu.
Złe emocje na dobre opuściły mnie i moje życie. Przynajmniej chwilowo. Została tylko nienaturalna euforia. Myślę, że  niedługo na dobre pożegnam się z skutkami tego, że wzięłam jakąś cholerną używkę.
Przechodząc przez przedpokój swojego domu, powoli zaczęłam rozumieć, że popełniłam wiele błędów dzisiaj i wczoraj.  Aż tyle czasu potrzebowałam, by zrozumieć to, że zraniłam innych bardziej niż siebie. Pewnie myślicie jak to możliwe. Jak nie masz rodziny i przyjaciele starają się tę pustkę zastąpić, to oni zazwyczaj są wystawiani na próbę. Zazwyczaj wybaczą Ci twoje wszystkie wybryki, ale jednak kiedyś może skończyć się taka sielanka.
Czas naprawić swoje błędy. Włączyłam telefon, który leżał samotnie przez  pół dnia. Nie fatygowałam się z tym, aby go włączyć i mieć przy dupie, jak to mówi Pezz. Klepnęłam na ciemną sofę i nerwowo, zaczęłam poszukiwać listę kontaktów. Zdecydowałam, że najpierw zadzwonię do Pezz. Stwierdziłam, że jest mniej wkurwiona na mnie, za moje dziecinne wybryki. Czemu tak myślałam? Nie wiem, nie mam pojęcia. Kierowałam się instynktem, który przypominał mi , że to właśnie Perrie, jest najbardziej wyrozumiała, z osób, którymi się otaczam. Po krótkim wahaniu się, nacisnęłam szybko zieloną słuchawkę i w bolącej ciszy oczekiwałam, na to, że odbierze ode mnie ten nędzny telefon. Serce biło mi tak szybko, jak bym przebiegła maraton. Samo oczekiwanie i słuchanie sygnału połączenia było odrębną katorgą. Po kilku sygnałach, usłyszałam głos obojętnej Pezz. Kamień spadł mi z serca, że jeszcze ma ochotę ze mną rozmawiać.
- Hej?- ponownie, zlękłam się tego dnia podczas rozmowy. Moje powitanie, brzmiało jak pytanie, a raczej jak beczenie owcy.
- Cześć. Coś chcesz, ze dzwonisz? - przeszła do rzeczy.
- W zasadzie to tak.- przyciszyłam głos, który też, nagle stracił moc. Chwilowo zwątpiłam w swój pomysł.
- Chciałabym ciebie przeprosić, za to, że zachowywałam się jak niewyżyte dziecko.- dodałam po nienaturalnej pauzie, która musiała trwać wieczność. Wow, podziwiam ją, że jeszcze się nie rozłączyła.
- Mnie nie musisz przepraszać. - odpowiedziała. Podejrzewam, że mnie zlała.
- Nie rozumiem. - mruknęłam skonsternowana.
- Powinnaś siebie przeprosić. Po za tym, ja nie jestem na ciebie obrażona, tyle co wkurwiona. Sama sobie krzywdę zrobiłaś.- zaczęła mi tłumaczyć.
Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Dobrze wiedziałam, że ma rację.
- Chels, jesteś tam? - spytała po braku odzewu z mojej strony.
- Tak jestem. - powiedziałam zamyślona.
- Rozumiesz, to co ci powiedziałam? - spytała ciepłym tonem
- Można powiedzieć, że tak.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Więc w takim układzie między nami wszystko po staremu. Mam nadzieje, że sobie to trochę przemyślisz- dodała
To jak wpaść do ciebie?- wesoły ton, obił się o moje uszy. Mogłabym przysiąc, że w tym momencie, Perrie uśmiecha się do słuchawki.
- Jasne byłoby miło.- zachichotałam.
Perrie POV
Po skończonej rozmowie z Chels, odetchnęłam z ulgą. W końcu postanowiła się wziąć w garść, przynajmniej  tak to wygląda. Mam tylko nadzieję, że nic nie kombinuje, bo w końcu może się to tragicznie skończyć.
W zasadzie, ja jako jej przyjaciółka, powinnam jej pomóc. Zabawne, że sama prawie się w to bagno wpakowałam. Nie posłuchałaby mnie, prędzej by wytknęłaby mi palcem, moje błędy. Jesteśmy do siebie pod względem charakteru bardzo podobne. Jest tylko jedna różnica między nami. Ja wiem, kiedy skończyć, ona nie za bardzo. Pogubiła się w życiu, które skopało jej tyłek niemiłosiernie. Gdybym mogła, bym część przykrości wzięła na siebie.
Nie bez powodu, Chels'ey robi dużo imprez. Próbuje w ten sposób odsunąć od siebie, chociaż na moment kłopoty jakie ma w życiu codziennym.  I tu kolejny jest mój błąd. Powinnam ją złapać za rękę i wykrzyczeć jej prosto w twarz, co myślę o tym, jak radzi sobie z problemami. Alkohol jest najgorszym rozwiązaniem. Z kolei, patrząc na to, że dzięki temu choć na parę godzin się uśmiecha, nie mam serca jej tego zabierać. Jest to o niebo lepsze, od podcinania sobie żył do przytomności. I tu koło się zamyka.
Obcy ludzie, mają wrażenie, że taka osoba, jak Chels, ma idealne życie. Nie do końca. Presja, pod jaką żyje, stawianie sobie cholernie wysokich celów, stres jaki towarzyszy jej codziennie powoli ją wyniszcza. Nie wspominając już o jej nielegalnych wyścigach. To jaki prowadzi styl życia, nakłania do refleksji. Z jednej strony powinno się brać z niej przykład, że ma tyle siły, odwagi, jest zawzięta i wszystko załatwia do końca. Z drugiej strony, jest pogubionym człowiekiem, któremu powinno się pomóc. Niestety ona jako samodzielna dziewczyna tego  nie docenia. Z tego wychodzi wniosek, że nie ma ludzi idealnych.
Postanowiłam sobie, że pomogę jej za wszelką cenę, nawet jeśli miałoby to skończyć się naszą wieloletnią przyjaźnią. Wyciągnę ja z tego gówna.
Zaparkowałam samochód, na podjeździe o Chels'ey, po czym bez zbędnego czekania wyszłam z auta. Mały bałagan bezkarnie  panoszył się po jej podwórku. Co się dziwić, ostatnia impreza, była wyjątkowo udana. Louis, wspominał o  200 pustych butelkach, samego piwa. Z tego co wiem było około 100 gości. Nikt, sobie nie żałował.
Jak ona zmieściła to tyle ludzi? Sama się zastanawiam. Pewnie 1/3 była na zewnątrz.
A z resztą. Ma duży dom, to niech robi co chce. Otworzyłam drzwi i weszłam do ciepłego przedpokoju. Naprawdę nie wiem co jej strzeliło do głowy. Rozpalać kominek w środku lata.
- Chelsey!- zawołałam przyjaciółkę, jednocześnie informując ją, że już jestem. Zdjęłam buty, które rzuciłam w kąt i usiadłam na kanapie, która znajdowała się centralnie na środku salonu.
Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że dywan, który był zwinięty i leżał w kącie, znajdował się na środku salonu. Woah, Chels i sprzątanie. Widzę ogromny postęp.
Po chwili Chels'ey w wyjątkowo dobrym nastroju zjawiła się na dole. Uśmiechnęłam się, widząc, to że w końcu moja przyjaciółka zaczęła myśleć pozytywnie.
- Hej, to co oglądamy jakiś film?- szeroki i przede wszystkim szczery uśmiech wpełzł na twarz dziewczyny.
Chels POV
- Jasne, to co proponujesz?- wysoły ton zapanował w moim domu.
- Proponuję coś naprawdę głupiego.- zachichotała.
- Co powiesz na głupi i głupszy?- zaśmiałam się na wspomnienie, które wiąże się z tym filmem. Często go oglądamy z Pezz.
-Yeah, świetny pomysł- powiedziała Perrie.
Okey, to ja idę po popcorn- zrobiłam głupią minę i w podskokach ruszyłam w stronę kuchni.
Współczuję naszym sąsiadom. Muzą mieć mnie i moich przyjaciół po dziurki w nosie. Z mojego domu, często, jak nie codziennie, można usłyszeć przeraźliwie głośny śmiech, dudniącą muzykę, trzaskające szkło, i wulgaryzmy. Zabawne, że żaden z staruszków nigdy nie pofatygował się aby zadzwonić do służb porządkowych w celu zniszczenia mi dnia. Z tego powodu naprawdę się cieszę.
"Babski wieczór" mijał nam wyśmienicie. Po raz kolejny, moja przyjaciółka udowodniła mi, że można i bez zapijania się na śmierć dobrze bawić. Nim się zorientowałyśmy było po 21:00.
- To co zostajesz u mnie na noc?- zapytałam w krótkiej przerwie, pomiędzy śmiechem.
- Jasne- Pezz dźgnęła mnie w bok, po czym zaczęła zbierać swoje łzy z policzka, które od nadmiernego śmiechu, spływały po jej twarzy.
Widząc to, jak moja przyjaciółka nieporadnie ściera swoje łzy, po raz setny w tym dniu wybuchnęłam niepohamowanym i dzikim śmiechem. nie potrafiłam zachować powagi, nawet wtedy, kiedy mój brzuch błagał mnie o przystopowanie. Nie dzisiaj.
- Śmiej się, śmiej, a następnym razem, znów przegrasz zakład.- pogroziła mi śmiesznie palcem
Uśmiechnęłam się i wzruszyłam zabawnie ramionami.
- Żyje się raz. - wydusiłam z siebie, pomiędzy salami śmiechu.
Przybiłyśmy sobie piątkę i wygodniej rozsiadłam się na kanapie.  Wzięłam miskę w ciepłym popcornem i położyłam ją na brzuchu. Starałam się zająć oglądaniem filmu. Wzięłam dużą garść przekąski i całą zawartość włożyłam do buzi, wyglądając jak przerośnięty chomik. No cóż, matka natura robi różne wybryki.Spokojnie i powoli konsumowałam popcorn.
- Idę do łazienki, zaraz przyjdę. - poinformowała mnie Pezz, która wstała i kierowała się stronę toalety. Pokiwałam tylko głową, bo nie mogłam z siebie słowa wydusić, przez jedzenie i rozłożyłam się na kanapie. Kiedy przełknęłam popcorn, sięgnęłam po szklankę, wypełnioną po brzegi świeżym sokiem. Upiłam z niej sporego łyka. W tym samym czasie wróciła Pezz z łazienki. Zsunęłam swoje nogi, robiąc tym samym miejsce dla mojej przyjaciółki, która bez skrupułów położyła się na moje nogi.
- Nie za wygodnie? - zaśmiałam się
- Bywało lepiej. - uśmiechnęła się cwaniacko i rzuciła we mnie poduszkę.
- To oznacza tylko jedno. - mruknęłam śmiertelnym tonem - Wojnę!- dodałam i rzuciłam dwiema poduszkami w przyjaciółkę. I tak oto się rozpętała 3 wojna światowa.
Pewnie dalej byśmy się okładały na zabój poduszkami, od kanapy gdyby  poważny głos nie obił się o moje uszy, psując diametralnie atmosferę.
- Pakuj się, wyjeżdżamy.
__________________________
Soo, mamy 12 rozdział.
Pewnie jeden z nudniejszych, i najbardziej psychicznych. xD
Chciałam tutaj zamieścić, to, czego jeszcze nie spotkałam w żadnym z opowiadań. Mianowicie, chodziło mi o psychologiczne podejście do narkotyków/narkomani. Zazwyczaj jest tak, że autorki piszą o tym, że ktoś się zaćpa, potem kogoś pobije lub uderzy, a dzień później wszystko jest zaaajebiście i nie ma sprawy. Cóż, jest to błąd.
Czytałam rok temu 2 książki o uzależnieniu od narkotyków. Obydwie były na podstawie faktów. Nie były opisane tak ogólnie. Wszystko było dokładnie przedstawione: co się dzieje z człowiekiem, wtedy, kiedy jakieś świństwo weźmie, ale również, skutki tego. Najbardziej dramatycznym momentem w takich książkach, jest odwyk, z którego wiele razy główny bohater ucieka. Kiedy ma chęci i motywację które po niecałych 2 dniach znikają.
 Minął rok, a ja do dziś pamiętam wiele z tej książki i wyciągnęłam na podstawie tego wnioski.
Nie dajcie się w to wciągnąć.
Dobra, zanudziłam. ;D
Liczę na Wasze opinie co myślicie o tym rozdziale. Jest inny od pozostałych, więc chciałabym wiedzieć, czy podobają się Wam takie rozdziały, czy są nudne, co ogólnie o nich myślicie.
Następny rozdział, dodam niedługo. Nie potrafię określić daty, ponieważ postawiłam sobie naukę jako najważniejszy cel w tym roku. Piszę w wolnym czasie.* ;)
Tak więc do następnego. ♥

* HAHAHAAHAH pierdolenie o Chopin'ie xD
Jeśli będzie dużo komentarzy, co nie ukrywam cholernie motywuje, dodam naprawdę baardzo szybko. ;)


Koniec, końców, serdecznie dziękuję za to, że przeczytaliście ten rozdział + notkę długości rolki papieru toaletowego, za wszystkie wejścia, komentarze. Jesteście wspaniali. ;)
Muah ♥


Z DEDYKACJĄ DLA MADZI, KTÓRA JEST BAAARDZO KOCHANA. ♥
TO DZIĘKI NIEJ ROZDZIAŁ JEST SZYBCIEJ, SOŁ PODZIĘKUJECIE JEJ, WCHODZĄC NA JEJ ŚWIETNEGO BLOGA ;> 



poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 11

Czekajcie, co? Idę z Louis'em za rękę?  Sama złapałam go za rękę? Chyba za bardzo farby sie nawąchałam. Ewentualnie mój bipolaryzm osiągnął  kolejny poziom. Cieszę się jak dziecko kiedy zobaczę kogoś, kto nie dawno mnie wkurwił, po czym odsuwam się z prędkością światła, tylko po to, by za chwilę mu wybaczyć. A następnie idę z nim za rękę, chociaż nie jest moim chłopakiem. I weź teraz spróbuj mnie ogarnąć.
 Czekaj.. w zasadzie ja sama siebie nie potrafię doprowadzić do porządku, więc tym bardziej inni, nie będą w stanie tego zrobić. Mentalnie przybiłam sobie face palm'a. Z moich rozmyślań wyrwał mnie trochę mocniejszy uścisk mojej dłoni. Momentalnie otrząsnęłam się i lekko uniosłam głowę.
- Chels'ey nie wiem czy wiesz, ale minęłaś już swój dom, no chyba że idziemy do mojego. Nie mam nic przeciwko.- cwaniacki uśmieszek wkradł się na jego twarz.
- Sądzę, że mam wygodniejsze łóżko.- odgryzłam się, po czym zawróciłam, kierując się w stronę domu i  uśmiechnęłam się jak Louis. Czyli dałam się sprowokować.
- Sugerujesz, żebym je przetestował?-  zaśmiał się, idąc za mną.- Niezły pomysł. Muszę przyznać, że nieźle to sobie wykombinowałaś.-dodał, uniemożliwiając mi dojście do głosu.
Zaśmiałam się głośno, otwierając drzwi.
- Niczego nie sugerowałam, tylko stwierdzam fakty. Po za tym śpisz na kanapie, o ile wpuszczę ciebie do domu.- uśmiechnęłam się zwycięsko i  wpadłam do swojego domu niczym bomba. Rzuciłam się na jasną sofę, zapominając o zamknięciu drzwi. Położyłam głowę na poduszce, moje włosy posłużyły za "zasłonkę". Ziewnęłam w poduszkę i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo jestem śpiąca. Pewnie zasnęłabym, gdyby nie spadł na mnie jakiś ciężar. Otworzyłam gwałtownie oczy i podniosłam szybko głowę.
- Albo mi się zdaje, albo jesteś strasznie zmęczona.- powiedział chłopak, po czym uśmiechnął się i rozłożył się totalnie na moim ciele i sofie.
- Ja? Zmęczona?- zaśmiałam się, po czym resztką sił, próbowałam ściągnąć z siebie chłopaka, co nie za bardzo mi się udało. Nie wystraszył mnie. Punkt dla mnie.
- Gdybyś była jeszcze przytomna to byś mnie zwaliła na ziemię.- kontynuował swoje poczynania, kładąc swoje duże, ciepłe dłonie na mojej talii. Nic nie odpowiadając, westchnęłam cicho. Nie będę ukrywać, że mi się to podobało. Jednak wiedziałam, a raczej czułam i byłam tego prawie pena, że z naszego związku raczej by nic nie było. Dwa uparciuchy i zawzięte osoby, raczej nie będą się dogadywać.  Dwa diabły, a raczej szatany, które były wodzami, całej zgrai innych demonów. Tak można by było nas opisać. Tylko przeciwieństwa się przyciągają. A może by tak złamać tą zasadę, zupełnie jak wiele innych, w swoim życiu? Rany, o czym ja myślę. Zaczęłam kręcić głową z dezaprobatą, ponieważ tak miałam w zwyczaju, jeśli chciałam odgonić dziwne myśli. Chels, naprawdę radzę ci się ogarnąć.
- Tommo? - spytałam po długiej ciszy, która jeszcze bardziej mnie usypiała.
- Hmm?- chłopak podniósł wzrok i zaczął skanować moją twarz.
- Czy spełnisz moje marzenie i podniesiesz swój ciężki tyłek?- niekontrolowanie ziewnęłam, przez co zasłoniłam swoją buzię dłonią. Chłopak delikatnie się uśmiechnął, po czym podniósł się na rękach.
- Mógłbym, ale nie jestem pewny czy to zrobię.- wyszczerzył się, zaczynając kolejną między nami zabawną potyczkę. Mruknęłam coś nieskładnie pod nosem, i położyłam się na bok, odwracając się od chłopaka.
- Nie to nie. Najwyżej jutro rano się umyję.- bąknęłam półsenna.W tle usłyszałam cichy, przyjazny śmiech szatyna.
Nie wiem, jak to się stało, ale obudziłam się rano w swoim łóżku, przykryta kołdrą.
- Co?- zerwałam się i  z pozycji leżącej, w tempie światła usiadłam. Odkryłam niepewnie kołdrę, ponieważ może lepiej by było, gdybym nie znała szczegółów? Zamknęłam oczy i zerwałam z siebie puszystą kołdrę, w poszewce o kwiatowym motywie. Otworzyłam niepewnie jedno okno, potem drugie, i spojrzałam na swoje nogi. Miałam założoną piżamę. Fuknęłam pod nosem. Na szczęście miałam na sobie bieliznę. Mam tylko nadzieję, że wczorajszą. Wstałam i w powolnym rekordowo wolnym tempie, powlokłam się do łazienki, po drodze zabierając świeżą bieliznę i ubrania, które leżały na krześle. Wskoczyłam do łazienki i ściągnęłam z siebie piżamę. Wow, chyba zdarzył się cud. Miałam na sobie wczorajszą bieliznę. Odetchnęłam z ulgą i weszłam pod prysznic. Sprawnie umyłam swoje włosy i ciało, po czym wytarłam się białym ręcznikiem.Ubrałam się w  koszulę jeansową i czarne rurki. Orzeźwiona i odprężona wyszłam z łazienki. Mokre włosy związałam w kucyka, aby nie przeszkadzały mi w jedzeniu śniadania. Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę, wyjęłam z niej produkty potrzebne do przygotowania kanapek. Dzisiaj zdecydowałam się na, twarożek z świeżym szczypiorkiem. Chwyciłam 2 kromki chleba, które posmarowałam serem, następnie posypując je świeżo pokrojonym szczypiorem. Gotowe kanapki ułożyłam na talerzu i postawiłam na stole kuchennym. Po drodze wzięłam wysoką szklankę i nalałam sobie do niej soku pomarańczowego. Po spokojnie zjedzonym posiłku naczynia schowałam w zmywarce i ruszyłam na górę do łazienki dosuszyć włosy i oraz zrobić sobie makijaż. Kiedy już byłam gotowa wyszłam z domu, zamknęłam drzwi i ruszyłam do pracy.
Droga, bardzo szybko minęła. Słońce przyjemnie ogrzewało moją twarz, a wiatr delikatnie rozwiewał moje długie, falowane włosy. Rozkoszując się pięknym widokiem dla oczu i przyjemnej temperatury powietrza, cicho westchnęłam.  Uwielbiałam lato pod każdym względem. Jedynym minusem, była praca w wakacje. No cóż, chyba nikt nie ma ochoty zapierniczać w pracy w długich spodniach. Na szczęścia działała tam klimatyzacja. Jedyny ratunek, na jaki możesz liczyć.Poprawiłam kołnierzyk w koszuli i przekroczyłam próg "więzienia", w którym będę musiała spędzić cały, typowo wakacyjny dzień.

- Hej Chels.- zza lady wyskoczył mój dobry kolega James.
- Cześć-szczery uśmiech wpełzł na moją twarz. Minęłam ladę i weszłam do zaplecza, gdzie zostawiłam torebkę, po czym wróciłam na teren sklepu.
- Mamy dzisiaj jakąś specjalną  robotę?- zwróciłam się do kumpla, który tak jak ja pracował w sklepie muzycznym.
- Nie, chyba nie. Mamy rozłożyć tylko nowy towar. Jest tego nie dużo.- uśmiechnął się James.
-  To dobrze. - odwzajemniłam uśmiech i kontynuowałam rozmowę. - Mam dzisiaj w planach zrobić domówkę wpadniesz?- spytałam
- Jasne, a o to za okazja?- ożywił się mój rozmówca.
- Ostatnio brałam udział w ważnym wyścigu, no i odniosłam sukces. Muszę to uczcić- zaśmiałam się cicho.
- Gratuluję- James zrobił poważną minę i wyciągnął swoją dłoń, w celu jej uściśnięcia.
- Dziękuję.- Zachichotałam i chwyciłam dłoń kolegi.
- Impreza zaczyna się od 20:00.- powiedziałam i zaczęłam układać nowe płyty na półce.
- Na pewno wpadnę.- odpowiedział i zaczął obsługiwać klienta, który chwilę temu przyszedł.

Tak jak myślałam zmiana, szybko się skończyła. Być może to sprawka, dobrego nastroju.
Dochodziła 15:00, kiedy zamykałam drzwi sklepu. Kiedy już oficjalnie mogłam powiedzieć, że skończyłam robotę, wyjęłam telefon z torebki i zaczęłam rozsyłać zaproszenia. Zaprosiłam wszystkich których znałam, i miałam z nim dobry kontakt. Nazbierało się około 100 osób. Kiedy skończyłam "najnudniejsze" zajęcie, mianowicie rozsyłanie zaproszeń, wpadłam do sklepu i zrobiłam spore zakupy. O 16:00 byłam już w domu obładowana torbami.  Na pomoc w przygotowaniu imprezy nie musiałam długo czekać. Pezz i Jake przyszli dziesięć minut później po mnie. Uporaliśmy się z tym zadaniem naprawdę szybko.
- Ej, Chels, a masz już kogoś na oprawę muzyczną?- krzyknął Jake z kuchni, gdzie ustawiał kieliszki.
- Nie, a co? - odkrzyknęłam, zwijając dywan.
- Znam gościa, który zajebiście szybko rozkręca imprezy. co ty na to, by go tu ściągnąć?- spytał wracając z kuchni.
- Niezły pomysł- uśmiechnęłam się.
- Okey, to wy idźcie się szykować, a ja się tym zajmę.- pomachał w powietrzu telefonem i wyszedł na zewnątrz.Razem z Pezz, spojrzałyśmy na siebie i z uśmiechem ruszyłyśmy na górę, do mojej sypialni, gdzie planowałyśmy zrobić niezłe tornado, które było nieuniknione, gdy poszukiwałyśmy ubrań na imprezy.
Otworzyłam szafę i wzrokiem zaczęłam, szybko skanować zawartość. Moją uwagę zwróciła czerwona sukienka z baskinią .
- Może być?- chwyciłam wieszaka i wyjęłam ja z szafy.
- Yeah, jest świetna- oczy Pezz delikatnie się zaświeciły, na widok sukienki.
Zachichotałam cicho, widząc reakcję przyjaciółki, po czym rzuciłam ją na łózko. Następnym celem, było poszukiwanie odpowiednich butów.
- Ej Chels, co powiesz na to?- przyjaciółka zwróciła się do mnie. Podniosłam głowę i zobaczyłam, jak Pezz trzyma czarną sukienkę, do długości 3/4 ud.
- Woah, laska będziesz w tym świetnie wyglądać- zapewniłam ją, po czym rzuciłam za siebie kolejna parę butów, która nie pasowała do mojego stroju.
- Cholera- mruknęłam w czasie zawziętych poszukiwań.
- Niech zgadnę, chodzi ci o te?- przyjaciółka zaczęła wymachiwać moimi ulubionymi ,wysokimi, zamszowymi szpilami z złotymi ćwiekami z którymi teoretycznie się nie rozstawałam.
- Tak, o te mi chodziło- zaśmiałam się, po czym wzięłam je w swoje ręce, i położyłam je koło łóżka.
- A dla ciebie proponuję te- uśmiechnęłam się i podałam Pezz, klasyczne, czarne szpilki na średniej wielkości platformie.
- Myślę, że będą pasować. - powiedziała, po czym dodała - Idę już do łazienki zaraz wrócę- puściła mi rozbawiona oczko, i chwilę potem zniknęła za drzwiami.
Przez ten czas, kiedy Perrie była w łazience, ja schowałam na dolną półkę do szafy buty, które w "małej" histerii porozrzucałam,w poszukiwaniu moich ulubionych i zarazem najcenniejszych butów, oraz przeszukiwałam szkatułkę z biżuterią w poszukiwaniu złotych kolczyków.
- I jak?- po dziesięciu minutach, Pezz wyszła z łazienki, ubrana w swoją kreację. Zerknęłam na przyjaciółkę wzrokiem pełnym podziwu.
-Świetnie wyglądasz.-powiedziałam szczerze.
Jej blond włosy, układały się w idealne fale, które świetnie komponowały się z całym strojem.
Srebrna bransoletka,na jej lewym nadgarstku dodawała uroku sukience.
- No to teraz ja idę się przebrać- dodałam po chwili i weszłam do łazienki.
Zrzuciłam z siebie wszystkie ubrania i wskoczyłam pod prysznic. Następnym krokiem, było wysuszenie ciała ręcznikiem, i założenie czerwonej koronkowej bielizny, po czym założyłam sukienkę i zaczęłam układać włosy. Ostatnim elementem było zrobienie makijażu i założenie kolczyków.
- gotowe- mruknęłam, kiedy ostatecznie odłożyłam szminkę do kosmetyczki i spryskałam się ulubionymi perfumami. Poprawiłam sukienkę, założyłam szpilki i chwiejnym krokiem wyszłam z łazienki. Kilka chwil musiało minąć, aby stopy, przyzwyczaiły się do nienaturalnej wysokości, jaką im zafundowałam. Podniosłam głowę i spojrzałam w stronę Pezz, która stała jak zahipnotyzowana.
- Wow- wydusiła z siebie. Zachichotałam wyraźnie rozbawiona jej reakcją.
- Obydwie wyglądamy świetnie.- uśmiechnęłam się
- Chodźcie już- powiedział Jake, który w tym momencie wszedł do pokoju.
- Ludzie się już zbierają. -mruknął i wzrokiem spojrzał na nasze sylwetki.
- I jak? -spytała, zadowolona Pezz, obracając  się wokół własnej osi.
- Świetnie wyglądacie- po, długiej ciszy, odpowiedział Jake.
- I to chciałyśmy usłyszeć- zaśmiałyśmy się i zeszłyśmy na dół.
Jake miał rację. Było już około 10 osób. Podeszłam do Dj i powitałam go przyjaznym uściskiem dłoni. Z krótkiej konwersacji dowiedziałam się, że ma na imię Michael.
Kiedy zostałam zauważona, grupka ludzi podeszła do mnie i zaczęła mi gratulować. Ja jak zwykle posyłałam im firmowy uśmieszek i skromnie dziękowałam. Nic więcej nie potrzebowałam. Byłam szczęśliwa, że dużo osób życzy mi dobrze.
W ciągu 30 minut, tłum ludzi zwiększył się kilkakrotnie. Z trudem można było się przemieścić, pomiędzy kuchnią a salonem, który był oblegany, przez ludzi.Czas mijał bardzo szybko. Jakby go ktoś przyspieszył parę razy. Nim się obejrzałam, była 22:00. Lekko wstawiona tańczyłam z przypadkowymi osobami. Kiedy skończył się mój ulubiony kawałek, usłyszałam czyjeś pytanie, które odmieniło mój wieczór o 180 stopni.
- To co? Kto ma ochotę się nieco rozluźnić?- rzucił ktoś z tłumu, próbując przekrzyczeć muzykę.

Mój wzrok automatycznie zaczął skanować dom, w poszukiwaniu właściciela głosu.
Zmrużyłam oczy i dostrzegłam grupkę ludzi pakującą się do mojej dużej łazienki. Nie musiałam nic więcej wiedzieć.  Zostałam zwiedziona w pułapkę niczym mucha na lep. Dobrze wiedziałam co się dzieje, kiedy zbyt mocno się zaszaleje. Jednak żadna czerwona lampka, nie zapaliła się w moim umyśle. Wręcz przeciwnie, mój mózg tego chciał.To było przerażające, ale jednocześnie zabawne. Weszłam jako ostatnia do łazienki, po czym zamknęłam ją na klucz.
Podeszłam do umywalki, gdzie każdy dyskutował ile i co bierze. Wzrokiem ogarnęłam drewnianą szafkę obok, gdzie leżał cały arsenał przeróżnych używek. Zaczynając od tych, co dają niewyczuwalnego kopa aż po te, po których nie funkcjonuje się normalnie nawet przez tydzień.
- Um, biorę najmocniejsze- oznajmiłam wesołym i donośnym tonem, pod wpływem odwagi, która nawet nie wiem skąd się wzięła. Za moim entuzjazmem, jeszcze kilka osób poszło na całość. Chwyciłam małą łyżeczkę, na którą wsypałam biały proszek, który wydawał się być heroiną. Następnym krokiem było podgrzanie całości zapalniczką. Kołysząc subtelnie biodrami w rytm muzyki, która była w łazience wyraźnie słyszalna, z lekką niecierpliwością czekałam aż substancja będzie gotowa.Co jest ze mną nie tak? Zachowuję się jak narkomanka, którą nie jestem. Chyba. Po odczekanych 2 minutach, które zdawały się być niecierpliwością, załadowałam zawartość do strzykawki, którą uprzednio wyjęłam z opakowania.
- Josh? Pomożesz? Bo  mi się cholernie ręce trzęsą.- zachichotałam wyciągając przed siebie wyprostowaną rękę i strzykawkę. Chłopak skinął rozbawiony głową  i wstrzyknął mi truciznę w żyłę, w zgięciu łokciowym.
Zamknęłam oczy, czując nieprzyjemne uczucie, które opanowało mój organizm na szczęście tylko na chwilę.  Momentalnie rozluźniłam się. Zmęczenie i lekki kac, który wyczuwałam zaledwie niecałe 5 minut temu, zniknął, zupełnie jakby ktoś za pomocą czarodziejskiej różdżki przeniósł mnie w nowy wymiar. Bardzo szybko łazienkę opanował  siwy dym i słodki zapach, co utrudniało  swobodne oddychanie. Postanowiłam wyjść z pomieszczenia, by zrobić tam więcej miejsca i uwolnić się od duszącego powietrza. To była ostatnia racjonalnie podjęta decyzja w tym dniu.
Już miałam schodzić na dół, gdzie w najlepsze trwała libacja, kiedy usłyszałam dość agresywną konwersację. Pomimo dudniącego basu, krzyków i muzyki, nie miałam specjalnie problemów, żeby ja usłyszeć. Podeszłam do pokoju gościnnego, gdzie całą rozmowa miała miejsce. Uważając, żeby nie robić zbytniego  hałasu, co było utrudnione, ponieważ nie miałam "czystego" organizmu, przyłożyłam ucho do drewnianych drzwi. Najmocniej jak umiałam, wyostrzyłam swój zmysł słuchu, w myślach przeklinając kumpla Jake'a za to, że w tym momencie puścił wyjątkowo znany kawałek i wszyscy darli się jak niewyżyte świnie, albo jakby ich ktoś gwałcił. Przewróciłam oczami i zaczęłam sklejać w całość słowa i zdania, które usłyszałam.
- Powiedziałem ci, żebyś się od niej odpierdolił, a ty tu kurwa przylazłeś!- każde słowo ociekało jadem.
- Mam swoje powody, by tu być.- warknął drugi.
Nie wiem czemu, ale zachciało mi się okropnie śmiać. Przypomniało mi się dzieciństwo, kiedy podglądałam przez dziurkę od klucza babcię, która rozmawiała z kimś, uprzednio mnie wypraszając z pokoju, gdzie toczyła się owa konwersacja. Z trudem opanowując swój wybuch emocji, podsłuchiwałam dalej.
- Ostatni raz powtórzę. Wypierdalaj stąd. - usłyszałam huk, który świadczył o tym, że ktoś kogoś przyparł do ściany.
- Skoro jej starzy mieli długi to niech za to teraz zapłaci. - zaśmiał się gorzko, czyjś rozmówca.
Kiedy zorientowałam się, że rozmowa jest o mnie, na moją twarz wkradło się zorientowanie. Jakie długi? Kto z kim rozmawia? Moje wyjątkowo otępiałe myślenie przerwał trzask otwieranych drzwi.Cholera, przegapiłam część rozmowy. Schowałam się za wysokim kwiatem doniczkowym, mając nadzieję, że nikt mnie nie zauważy. Zwłaszcza ktoś o takim bojowym nastroju. Światła na korytarzu były zgaszone co działało na moją korzyść. Z pokoju wyszedł chłopak, którego od razu rozpoznałam. Niall. Kiedy zniknął za rogiem postanowiłam zejść, na dół, aby nie wzbudzać jakiś podejrzeń.
W bardzo szybkim tempie, mój dom był pełen ludzi. Dosłownie, co chwilę, ktoś wchodził do mojego domu.Co ciekawe, połowy nie znałam. Wzruszyłam ramionami, tańcząc w rytm znanego kawałka muzycznego, wraz z przyjaciółką. To było normalne. Zawsze miałam mnóstwo znajomych. Sporo osób mnie znało, ponieważ brałam udział w wyścigach. Z reguły zapraszam swoich znajomych z osobą towarzyszącą. I w taki oto sposób, mój dom zawsze pękał w szwach. Częste imprezy w moim domu to też standard. Po każdym z ważniejszych wyścigów w mojej karierze, odbywał się klasyczny, gruby melanż. Nie ważne jaki był wynik, czy wygrałam, czy przegrałam. Liczyła się dobra zabawa. Nie koniecznie bezpieczna. Różni ludzie, różne pomysły. Co tu ukrywać, wśród tak wielkiego tłumu ludzi na imprezie, zawsze znajdzie się parę osób w narkotykami i innymi używkami.  Jeśli mam być szczera, to każdy bierze. Może nie spore dawki, ale jedno jest pewne: każdy wraca do domu (lub i nie) mocno nawalony, ewentualnie nie pamiętał co się ostatniej nocy działo. W zasadzie można dodać, że jestem żywym przykładem, tego co tu się dzieje. Od niecałych 40 minut nie kontaktuję do końca z światem rzeczywistym. To co wzięłam, było naprawdę mocne.
Dochodziła 23:00. Alkohol lał się litrami, wszyscy już lekko wstawieni kiwali się w rytm muzyki.
Siedziałam na krześle barowym w kuchni, by trochę ochłonąć. Sączyłam zielonego drinka, którego zrobiła Pezz. Jabłkowe drinki w jej wykonaniu, to istna rozkosz. Bawiłam się słomką, i doszłam do wniosku, że tamta rozmowa co podsłuchałam, była bez sensu. Krótko mówiąc machnęłam na to ręką. Pewnie byli naprawdę nietrzeźwi i zaczęli gadać głupoty.Cicho westchnęłam, kiedy ktoś objął mnie w talli i położył swoją głowę na moim ramieniu. Nie musiałam zgadywać kto to. Zapach tych perfum, z łatwością potrafię wyczuć. Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Zatańczysz ze mną?- spytał się z lekką chrypą w głosie. Postawiłam drinka na kuchennym blacie i odwróciłam się przodem do Louis'a
- Jasne- uśmiechnęłam się i wstając poprawiłam swoją sukienkę.
Chłopak splątał nasze palce i wyszliśmy z kuchni, kierując się do mojego salonu, który robił za parkiet. Na stole tańczyła piątka ludzi, w tym Pezz i Jake, którzy głównie sobą się zajmowali. Typowa para. Zawsze zazdrościłam im  tego, że tak wszystko się w ich życiu układa. Na ścianie wisiały lampki, które dodawały trochę nastroju. Na kanapach siedziało kilka osób. Wszyscy albo tańczyli w salonie, albo byli w innych pomieszczeniach w domu. Swoją sypialnię tylko zamknęłam, aby nikt mi tam nie wparował. Jeśli ktoś będzie miał ochotę na coś więcej, ma do dyspozycji pokój gościnny. Na podłodze leżało około 10 butelek po piwie, reszta albo już została wyrzucona, lub stała na komodzie. Mogę się założyć, że jeszcze z 6 jest skrzętnie ukrytych w domu. Za DJ'a robił znajomy Jake'a, niestety nie pamiętałam jego imienia. Jedna z kilku oznak tego, że nie jestem trzeźwa, co mi wcale nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie strasznie bawiło. Kiedy znaleźliśmy się na środku prowizorycznego parkietu, zmniejszyliśmy między sobą dystans i zaczęliśmy tańczyć do wolnej piosenki. Swoje dłonie zawiesiłam na szyi chłopaka, zaś Louis położył swoje na moich biodrach. Podniosłam swoją głowę i wpatrywałam się w błękitne oczy chłopaka, swoimi nienaturalnie, dużymi źrenicami. Tommo oparł swoje gorące czoło o moją twarz i leniwie się uśmiechnął.Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Chciałabym spędzać czas z takim Louis'em. Żadnych sporów i zmartwień. Żadnych sprzeczek, kłótni i wylanych łez. Po prostu, taki mentalny spokój. Oczywiście, kłótnie też są przydatne, pomiędzy przyjaciółmi, znajomymi, parą, ponieważ oczyszczają atmosferę.Ale zbyt duża ich ilość zawsze kończy się źle. Uśmiechnęłam się i pod wpływem nagłej odwagi delikatnie musnęłam usta chłopaka. Nie skończyło się na jednym nic nie znaczącym pocałunku, którego być może nie zapamiętam. Przerodziło się to w zachłanne całowanie. Oderwaliśmy się od siebie, by zaczerpnąć niezbędnego powietrza i zaczęliśmy kontynuować to co przerwaliśmy. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, przez atmosferę, która wytworzyła się między nami. Pomiędzy naszymi ciałami, nie było żadnego odstępu, nawet kartka nie miała szans, by się między nami przecisnąć. Wyczuwając intencje chłopaka, zaplotłam wokół jego bioder swoje nogi i zaczęliśmy się kierować w stronę schodów prowadzących na górę. Przeszliśmy przez oświetloną część salonu, w której wyjątkowo raziło światło. Przechyliłam swoją głowę by uniknąć źródła światła, które wypalało moje oczy. Cicho mruknęłam, lekko otępiona i oszołomiona, przez tak nagłą zmianę dla moich oczu. Moje dziwne zachowanie zauważył Tomlinson, który postawił mnie na ziemię i objął swoimi dwoma palcami mój podbródek. Delikatnie  przekręcił moją twarz w swoją stronę i zaczął mi się uważnie przyglądać. Zachichotałam cicho, nie zdając sobie sprawy, że naprawdę widać to, że brałam jakieś świństwo.
- Co ty dzisiaj brałaś? - westchnął, lekko podirytowany.
- J...Ja? Nic nie brałam- zaczęłam się jąkać  i potwierdzając swoją rację żywo gestykulować. Próbowałam się bronić, co też mi do końca nie wychodziło. Czyżby z mojego mózgu i umysłu zrobiły się trociny?
- Na dzisiaj koniec imprezy.- mruknął i pociągnął mnie za rękę na górę.Chciałam się wyrwać, ale byłam zbyt słaba. Wchodząc w pośpiechu po schodach, kilka razy potknęłam się o swoje nogi. Cholerne szpilki. Chyba tylko go utwierdziłam w tym, że jestem naprawdę psychiczna.
- Nie wyrywaj się. I tak i tak nic nie wskórasz.- bąknął zły, szarpiąc za klamkę od mojej sypialni. Zaśmiałam się, co Louis zignorował, ponieważ zdawał sobie sprawę, z tego w jakim jestem stanie.
- Gdzie masz kluczyki? - spytał, jednocześnie rozglądając się w poszukiwaniu kawałka metalu.
- A może, ktoś tam się pieprzy, nie pomyślałeś?- wybuchłam śmiechem, który lekko opanowałam, kiedy ujrzałam wkurwioną twarz chłopaka.
- Chelsey, nie czas na wygłupy.- zimny ton obił się o moje uszy.
-Och, sprawdź pod doniczką, panie naburmuszony.- mruknęłam, wskazując ręką na roślinę, za którą ostatnio się schowałam.
Chłopak podniósł donicę i  kiedy odszukał kluczyk na metalowym kółeczku, obrócił go w dłoni, po czym wsadził do zamka. Usłyszałam znajomy trzask i kiedy drzwi ustąpiły wpadłam niczym bomba do swojego pokoju i rzuciłam się na łóżko. Przyjemna, zimna kołdra, chłodziła moje gorące plecy. Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam. Leżenie szybko mi się znudziło. Z natury jestem niespokojna, nie wspominając co się ze mną dzieje, kiedy jestem nawalona. Nawalona jak łania. Powoli usiadłam, opierając się plecami o ścianę.
- Połóż się.- mruknął Tommo, który odszedł od drzwi, przy których stał i skierował się w stronę mojego łóżka. Usiadł koło mnie,zamyślony patrząc się przed siebie.
- Bez przesady, nic mi się nie stało. Wszystko jest okey. Naprawdę dobrze się..
- Chels, do cholery, chociaż raz posłuchaj- zdenerwowany chłopak przerwał mi moje wywody, na temat mojego samopoczucia. Popatrzyłam na niego spod ukosa i podniosłam jedną brew, czekając na dalszą część kazania.
- Albo naprawdę te świństwo ci w głowie zamieszało, albo naprawdę nie zdajesz sobie sprawy co ty wyprawiasz.- pokręcił głową z bezradności. Westchnęłam i nic nie odpowiedziałam. Ma rację. Jestem jakaś popierdolona. to były surowe słowa, które były lodowatym prysznicem, dla mojej świadomości.
Zmęczenie gwałtownie opanowało moje ciało. Wyprostowałam nogi i położyłam się na brzuchu. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
***
To był jeden z najgorszych poranków w moim życiu. Obudziłam się z ogromnym bólem głowy spowodowanym niemiłosiernym kacem. Do tego na dokładkę, jakby jeszcze było mało, totalnie nic nie pamiętałam z zeszłej nocy. Jęknęłam z bezradności i zmusiłam się do wstania z łóżka. Świetnie, nawet byłam ubrana w sukienkę. Cała zesztywniała powoli stawiałam niepewne kroki. Przypominałam  staruszkę, która nie mogła nic poradzić, na swój wiek. Tylko, że ja nie byłam staruszką. Jestem młodą dziewczyną, która troszkę zboczyła z drogi. Wolę przyjąć delikatniejszą wersję do siebie. Mruknęłam zdenerwowana, kiedy szarpałam się drzwiami, prowadzącymi na korytarz. Kiedy w końcu się z nimi uporałam, przybiłam sobie mentalną piątkę i zeszłam na dół do salonu. Szczerze? Nie wiem co sobie wyobrażałam, ale na pewno nie taki porządek. Po każdej imprezie był taki burdel, że przez tydzień go sprzątałam. Lub i dłużej.  Zaczesałam swoje włosy do tyłu i podeszłam do kuchni. Wyjęłam z szafki szklankę, do której nalałam lodowatej wody, mając nadzieję, że chociaż trochę pomoże mi przywrócić zdrowy rozsądek, który najzwyczajniej w świecie kilka godzin temu zgubiłam, ewentualnie głęboko zakopałam w ziemi. Zimna ciesz, przyjemnie chłodziła moje gardło. Dzięki niej, przez chwilę myślałam, że kac na dobre opuścił moje ciało. Jednak to była cisza przed burzą. Odstawiając szklankę, poczułam się otumaniona jakby ktoś uderzył mnie młotem w tył głowy. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Automatycznie straciłam świadomość. Usłyszałam tylko stłumiony huk, który pewnie, narobiło moje ciało. Potem zapadłam w głęboki sen.

Niepewnie przeciągnęłam się. Cholera, znowu spałam? Podniosłam głowę i skierowałam swój wzrok w stronę okna. O ile dobrze pamiętam, ostatnio jak byłam przytomna, było jasno. No chyba, że był to sen. Możliwe, że był to sen. W śnie miałam sukienkę,aktualnie mam na sobie szary dres i workowatą czerwoną koszulkę.
Usiadłam i ukryłam swoją głowę w dłoniach. Powoli, malutkimi kroczkami, do mojej głowy wracały wspomnienia, których może lepiej byłoby nie pamiętać? Miałam przebłyski wczorajszych zdarzeń. Impreza....Litry przeróżnych alkoholi...Łazienka....Narkotyki..Dziwna rozmowa, do której mam podejrzenia..Uh.. mruknęłam zażenowana, kiedy do mojego mózgu dotarł "koniec mojej imprezy". Musiałam wyglądać jak dziwka, która lepi się do każdego. Naprawdę? To musiał być Louis? Już wolałabym, żeby to był ktoś, kogo kompletnie nie znałam. Przynajmniej, nie byłabym teraz tak bardzo zażenowana. Moje rozmyślania i gdybania "co by było, gdyby" przerwał znajomy,cichy dźwięk otwierających się drzwi. Odruchowo odwróciłam głowę w stronę drzwi, zza których wyłonił się Lou. Szczerze? Tego się nie spodziewałam. Zawsze to była Pezz lub Dżejk, którzy sprawdzali, jak tam z moim kacem.
- Co ty tu robisz?- spytałam półsenna, zdziwiona i zdezorientowana za razem.
- Powiedzmy, że pilnuje ciebie.- oznajmił spokojnym tonem, siadając na łóżku. Przewróciłam oczami.
- Gdzie Pezz i Jake?- spytałam, pomijając uwagę chłopaka.
- Wczoraj też nieźle poszaleli. Aktualnie są w pokoju gościnnym.- wzruszył ramionami.
 Pokiwałam lekko głową i z zamiarem wstania, przesunęłam się w stronę brzegu łóżka. Postawiłam stopy na chłodnych panelach, i kiedy już miałam wstawać chłopak pociągnął mnie lekko, ale stanowczo za rękę, zmuszając mnie do pozostania w pozycji, w jakiej się obecnie znajduję. Czyli siedzeniu, na tyłku.
Popatrzyłam wyczekująco, na chłopaka.
- Lepiej będzie, jak zostaniesz w łóżku.- wyprzedził moje pytanie.
- Dobrze się czuje, więc jaki  sens ma moje leżenie w łóżku?- spytałam poddenerwowana, czując, że narkotyki nie "opuściły" mojego ciała, krwiobiegu. Aktualnie jest w fazie wkurwiania się na wszystkich i wszystko, oraz  odpowiadanie na każde pytanie z agresją.
- Może dlatego, że pół dnia temu nie byłaś w stanie ustać na nogach i zemdlałaś? Tak dobrze się bawiłaś zeszłej nocy, że do teraz cię trzyma?- spytał z nutką sarkazmu.
Czyli to nie był sen. To była boląca rzeczywistość. Cholerna szmata z tego życia. Wychujała mnie już do reszty.
- Chłopie zluzuj porty. Jednorazowy wyskok. Z resztą ty też pewnie nie jesteś święty.- mruknęłam. Louis popatrzył na mnie ciemnymi oczami.
- Jednorazowy? Kogo ty chcesz oszukać?- spytał zdenerwowany.
- O czym ty mówisz?- podniosłam ton i podniosłam dłonie w celu kapitulacji.
- O tym, że połowa twoich gości opowiedziała mi twoją przeszłość.- syknął
Zmieszałam się. Nie, chwila to za mało powiedziane. Byłam zażenowana i zdenerwowana na raz. Niezła mieszanka wybuchowa.
- Chuj ich obchodzi moje życie.- wysyczałam po długiej pauzie i podniosłam się z łóżka. W tamtym momencie miałam na wszystko wyjebane. Pociągnęłam za klamkę i trzasnęłam drzwiami, wychodząc na korytarz. Zeszłam schodami w dół, nie zwracając uwagi, na hałas jaki wytworzyłam. Chwyciłam bluzę, która leżała na sofie i wyszłam z domu. Powoli ściemniało się, co działało na moją korzyść. Poszłam w nieznanym dla siebie kierunku. Cel był jeden- uciec jak najdalej.
____________________________________________________________________
WITAM ;D
Tak jak obiecałam 11 rozdział jest na czas. ;)
Jakie wrażenia?
Jestem ciekawa waszych opinii.
Baaaardzo mi na nich zależy, więc proszę zostawcie po sobie ślad ;)
10 komentarzy = next ;)
Rozdział 12 jest już gotowy do opublikowania ;)

Jesli są jakieś błędy, to najmocniej przepraszam. ;) Poprawię je po Nowym roku.

O WŁAŚNIE ZARAZ NOWY ROK X
ŻYCZĘ WAM WSZYSTKIEGO CO NAJLEPSZE, SPOTKANIA IDOLA I OSIĄGNIĘCIA WIEELU SUKCESÓW.
ŻEBY PORAŻKI WAS OMIJAŁY Z DALEKA. ;)
ZDRÓWKA, MIŁOŚCI, DOBRYCH CHWIL. ;)
ILY X

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rozdział 10

Chels POV
- Ale jak to się nie spotkamy?- przyjrzałam się zdenerwowanej twarzy Niall'a, i roztrzęsionej Emily. O co chodzi?
- Nie spotkacie się - powtórzył z naciskiem zdenerwowany chłopak
Zmrużyłam oczy i wyciągnęłam ręce z kieszeni. Popatrzyłam ukradkiem na przerażoną dziewczynę.
Ta scenka przypominała terroryzm. Dziewczyna boi się cokolwiek powiedzieć, jest zastraszana i czuje się niedowartościowana. Postanowiłam stanąć w obronie dziewczyny, która z nerwów, doszczętnie pogniotła swoją bluzkę, od zbyt mocnego jej ściskania rozedrganymi dłońmi. Trzęsła się jak galareta pomimo tego, że mamy wakacje, a ona miała na sobie grubą, czarną, skórzaną kurtkę. Może próbowała nią coś ukryć?
- Uważam, że to nie twoja sprawa, z kim ona się spotka.- bąknęłam, zażenowana zachowaniem chłopaka.
- Owszem, moja sprawa, bo to moja dziewczyna- syknął.
- Co? - mój umysł, zaczął pracować na wyższych obrotach. Popatrzyłam na Emily, która głowę miała spuszczoną w dół. Od początku tej dziwnej konwersacji nie odezwała się ani słowem.
- Dobrze słyszałam?- spytałam zdezorientowana.
Do mojego umysłu, zaczęła z szczegółami powracać moja rozmowa w dziewczyną, którą prowadziłam niecałe 5 minut temu. Ona była przez niego strasznie zmartwiona.
Niall, totalnie mnie olał udając, że mnie nie zna. Kretyn.
Podszedł do dziewczyny i złapał ją za nadgarstek. Widocznie zbyt mocno, bo Emily, cicho syknęła z bólu.
- Jak ty traktujesz swoją dziewczynę, co?- krzyknęłam za nim, akcentując każde słowo.
- Nie twój interes-warknął i wsiadł do auta, które było zaparkowane na przeciwko sklepu z płytami.
Popatrzyłam pokrzepiającym wzrokiem na Emily.
-Nie jedź za nim- szepnęłam tak cicho, by tylko ona mogła to usłyszeć, mając nadzieję, że chociaż trochę zmądrzała.
Dziewczyna, zasłoniła swoją twarz włosami, i wsiadła do auta. Po chwili odjechali z piskiem opon.
Stałam jak wryta na chodniku. Co to było? Przez dobre parę minut, starałam się opanować poszargane nerwy. Kiedy, jako tako myślałam już trzeźwo, postanowiłam wrócić do domu. Przez całą drogę do domu, zastanawiałam się, co się stało z Niall'em. Gdzie się podział, ten sympatyczny chłopak? Może Louis miał rację, że nie jest wcale taki na jakiego się wydaje? W mojej głowie panował totalny mętlik. Czułam, że czegoś nie wiem. Z jednej strony może lepiej, że pewnych rzeczy nie wiem. ale z drugiej byłam bardzo ciekawa o co w tym wszystkim chodzi. Wszystko było w porządku, dopóki nie brałam udziału w wyścigu. Pokręciłam głową, mając nadzieje, że choć trochę mi to pomoże....Jake, miał rację. Powinnam z nimi wszystkimi dać sobie spokój. To jest za dużo, jak dla mnie. Postanowiłam, że odreaguje trochę.
*2 godziny później*
- Chels już jestem- usłyszałam radosny głos. Podniosłam się z kanapy, i uśmiechnęłam się.
- No w końcu.- mruknęłam, udawanym złym głosem. Pezz, wpadła do kuchni, niczym bomba.
- Wybacz, za moje spóźnienie, ale są niesamowite korki- wyrecytowała na jednym tchu i rzuciła się na kanapę.
- Luzik- zaśmiałam się i powędrowałam na chwile do kuchni. Otworzyłam górną jasną szafkę i wyjęłam z niej dwie wysokie, przezroczyste szklanki. Nogą otworzyłam lodówkę i wyciągnęłam z niej duży karton soku pomarańczowego. Odkręciłam sok, i wlałam nam sporą ilość napoju. Kiedy napełniłam szklanki jasną cieczą, karton z powrotem schowałam do lodówki, którą sprawnie zamknęłam biodrem. Na koniec wyjęłam z zamrażalki parę kostek lodu, które po równo rozdzieliłam do szklanek.
- Pezz, chcesz coś do picia? A nie, sorry za późno bo już zrobiłam - zaśmiałam się i wróciłam do salonu, który aktualnie okupywała przyjaciółka. Wręczyłam jej dużą szklankę, już lekko schłodzonego napoju.
- Czytasz w moich myślach Chels.- zachichotała i wzięła ode mnie szklankę, z której upiła 2 duże łyki.
- Jezu, ty biegłaś w tym samochodzie, czy mi się zdaje?- spytałam zdziwiona.
- Nie nabijaj się ze mnie. Założę się, że dzisiaj nawet nosa za drzwi nie wystawiłaś. Jest tak gorąco, że to jakaś masakra.- mruknęła zmęczona
- Jest aż tak ciepło?- ucieszyłam się, niczym dziecko. Od zawsze uwielbiałam tropikalne upały. Dlatego każde lato było dla mnie istnym rajem, na które od zawsze nie mogłam się doczekać.
Pezz spojrzała na mnie z małym entuzjazmem.
- Nie wytrzymasz na dworze nie dłużej niż 2 godziny, zapewniam cię- bąknęła, wachlując się gazetą, którą wzięła z stolika na kawę
- A zakład że wytrzymam?- spytałam podjarana, po czym dodałam- Chodźmy na plażę, skorzystajmy z słońca.- zaczęłam namawiać przyjaciółkę.
-Dobra, pójdziemy na tą plażę, ale jeśli przegrasz zakład przebiegniesz się w komicznym stroju po ulicy.- podniosła z rozbawieniem jedną brew.
Chciałam wytknąć jej język i pokazać na nogę w gipsie, że ten dowcip, nawet jeśli przegram to nie przejdzie, ale przypomniało mi się, że już gipsu nie mam.
- Okey, a żebyś wiedziała, nawet 10 minut będę mogła biegać w tym "komicznym stroju"- przy komicznym zrobiłam cudzysłowia w powietrzu. Pezz zaśmiała się i potaknęła głową.
- Dobra, zapamiętam to sobie.- uśmiechnęła się.
- To co? Zbierajmy się. Najpierw ja się ogarnę, a potem na chwile do ciebie wpadniemy, okey?- ponagliłam, zmęczoną Pezz.
- No niech ci będzie. Daję ci 10 minut. Czekam w aucie, jak się spóźnisz to jadę sama.
*1,5 godziny później*
- DOBRA PEZZ PODDAJĘ SIĘ!- krzyknęłam załamana, w stronę przyjaciółki, która kąpała się w morzu.. Rzeczywiście było naprawdę gorąco. Umowa była jasna. Mam leżec plackiem dłużej niż 2 godziny. Na początku było okay, jednak z czasem, zaczynało mi słonce przeszkadzać. Po godzinie, nie marzyłam o niczym innym, jak wpadnięcie do wody. 
- No nie gadaj, że wymiękasz.- zaśmiała się Pezz, która ochlapała mnie delikatnie wodą. Mogłam przysiąc, że kropelki które spadły na moje rozgrzane ciało od razu wyparowały.
-Yeah- mruknęłam, i sięgnęłam po sok.
- Czyli będziesz paradować w swoim stroju kurczaka?- spytała rozbawiona
- No skoro obiecałam to tak zrobię- powiedziałam mało entuzjastycznie.
Pezz zaśmiała się głośno.
-Dzisiaj będę szła do Danger'a do stajni, w tym stroju.- uśmiechnęłam się, po czym dodałam- Akurat zajmie mi to 10 minut.- ucieszyłam się, ponieważ miałam nadzieję, że nikt wieczorem nie zwróci na mnie uwagi.
-Aż Cię nagram- radosny ton obił się o moje uszy.
- Mój boże- mruknęłam, po czym chwyciłam dłoń przyjaciółki, pomagając sobie w wstaniu i w końcu poszłam się ochłodzić. 
***
Tak jak myślałam, o 19:00 zbyt dużego tłumu na ulicach nie było.
Założyłam stój kurczaka i razem z Pezz wyszłam z mojego domu.
Musiałam wyglądać naprawdę śmiesznie: żółto-czerwona kulka, która swoim chodem przypominała pingwina.
- Chels, powinnaś częściej się przebierać- roześmiała się.
-Yeah, za tydzień za osła się przebiorę- mruknęłam, z nutą sarkazmu.
- Ej no ja mówię prawdę,  masz zajebista stylówkę, z resztą zobaczysz później swoje zdjęcia. -przytuliła mnie.
- Na portalu społecznościowym, czy może w twoim telefonie?- zachichotałam.
- Ja mogę nawet do gazety te zdjęcia wysłać- wybuchnęłyśmy razem dzikim śmiechem.
Na szczęście nasza wycieczka szybko minęła. Pożegnałam się z Pezz i weszłam do klubu niczym ninja. Podeszłam szybko do swojej szafki i wyjęłam starą, bordową koszulę i sprane spodnie jeansowe na trening.
W prędkości światła przebrałam się i związałam włosy w kucyka.
Kiedy już wyglądałam jak człowiek, zwolniłam swoje tępo. Podeszłam do boksu, w którym znajdował się mój koń i wyprowadziłam go na świeże powietrze. Po drodze chwyciłam pierwsze lepsze siodło, które umieściłam na koniu. Założyłam kask, wgramoliłam się na konia i wyruszyłam w wycieczkę. Tak bardzo tęskniłam za tym uczuciem. Za tą beztroską wolnością. Wiatr rozwiewał moje włosy i lekko za dużą koszulę.  Kłusem gnaliśmy przed siebie. To było to co lubiłam najbardziej. Żadnej rywalizacji, stresu czy presji. Po prostu tak dla siebie. Może zabrzmi to dziwnie, ale to jest jeden niezawodnych sposobów na odreagowanie zmęczenia, złości, pomijając fajki i inne używki. Słońce powoli zachodziło, jednak dalej było ciepło.
Nim się obejrzałam, niebo było już ciemne. Zabawne, w lato zawsze słońce świecie naprawdę długo. Dzisiaj wyjątkowo szybko się ściemniło.  Zeskoczyłam z konia i zaprowadziłam go do boksu. Trochę go wymęczyłam- nic dziwnego. Tak bardzo mi go brakowało. Całe szczęście, że była to tylko skręcona kostka.
Zdjęłam kask i rozpięłam dwa górne guziki w swojej koszuli, ponieważ zrobiło mi się gorąco. Chwyciłam butelkę wody i upiłam z niej trochę lekko chłodnego napoju.  Od razu poczułam się lepiej, przez co uśmiechnęłam się sama do siebie. Skierowałam się w stronę mojej szafki, po czym otworzyłam ją i wrzuciłam do niej moje buty, które wymieniłam na zwykłe tenisówki. Stój kurczaka postanowiłam tutaj zostawić. Nie chciało mi się go ciągnąć do domu. Stwierdziłam, ze lepiej będzie jeśli wrócę w powyciąganych ubraniach, niż w jakimś stroju, w którym mogłabym rozdawać ulotki zapraszające, do wpadnięcia do nowej restauracji dla mięsożerców. Westchnęłam i przewróciłam oczami. Nawet nie chcę wiedzieć jak ja musiałam wyglądać. Z zamyśleń wyrwał mnie jakiś hałas. Odwróciłam szybko głowę i skierowałam się w stronę boksów dla koni. Zobaczyłam że puszki z farbami są porozrzucane , a część z nich jest wylana. Wstrzymałam oddech i niepewnie podeszłam bliżej. Próbowałam wyostrzyć wzrok, ponieważ było ciemno a ja nie zapaliłam światła. W pierwszej chwili myślałam, że to sprawka konia, bo zapomniałam zamknąć boksu. Jednak moje podejrzenia szybko zostały rozwiane. Usłyszałam kilka przekleństw,a po chwili przede mną stała kolorowa, oblepiona sianem kulka, która była o głowę wyższa ode mnie.. Zmrużyłam oczy i przekręciłam głowę. Próbowałam zachować powagę, jednak standardowo nie wyszło mi to. Zaczęłam cicho chichotać, jednak z kolejnymi sekundami, mój cichy chichot przerodził się w śmiech, który opanował całą stajnie. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może być to jakiś złodziej, czy gangster. Po prostu stałam w miejscu i się śmiałam. Kiedy się uspokoiłam, usłyszałam jakieś mamrotanie.
- Dzięki za pomoc- wymamrotała kulka.
- Um, sorry, już ci pomagam- speszyłam się lekko i zaczęłam powoli ściągać z czyjeś twarzy mokre siano.
Moje poczynania, po chwili jednak zostały przerwane, ponieważ "kulka", która miała już oczy zaczęła mnie łaskotać. Zaskoczona ta reakcją potknęłam się i przewróciłam się na porozrzucane siano. Zaczęłam powoli panikować. Dopiero teraz dotarło do mnie, że koło mnie aktualnie leży prawdopodobnie nieznajomy. Postanowiłam podnieść się i jakoś wyjaśnić sytuację. Kiedy wstałam, cofnęłam się kilka kroków w tył, aby zachować jakiś odstęp. Zrobiłam jeden krok, drugi krok i kiedy stawiałam nogę by robić trzeci krok coś poszło nie tak. Poślizgnęłam się i z piskiem z powrotem znalazłam się na betonowym gruncie. Rozejrzałam się i i zobaczyłam, że weszłam w rozlaną, niebieską farbkę. Podniosłam do góry ręce, wyrażając swoje zdezorientowanie i usłyszałam śmiech. Tym razem to ze mnie się ktoś nabijał. Nie zwróciłam na to uwagi, ponieważ należało mi się i na jego miejscu to samo bym zrobiła. Jego- ponieważ był to męski śmiech, który skądś kojarzyłam. Obolała wstałam i  dziwnym krokiem podeszłam do ściany i zapaliłam światło.
- No w końcu Chels- zachichotał.
Wywróciłam oczami i przyjrzałam się postaci .
Niebieskie oczy, ciemne włosy i reszta ciała oblepiona sianem i farbami.
- Nie no Louis, nie pierdol, że się wjebałeś w farby.- krzyknęłam rozbawiona, kiedy już skojarzyłam kto to.
Chłopak ściągnął z twarzy trochę suszonej trawy i podszedł do mnie.
- No nie gadaj, że poślizgnęłaś się, przez rozlaną farbę i spadłaś na ziemię.- uśmiechnął się i mnie przytulił.
W pierwszej chwili ucieszyłam się, że go zobaczyłam i z chęcią się przytuliłam. Jednak tak samo szybko, cofnęłam się. Louis zerknął na mnie pytającym wzrokiem i cicho westchnął.
Zmieszana, postanowiłam zacząć rozmowę.
- Po co przyszedłeś? Żeby znowu się na mnie drzeć?- drugą część wypowiedzi, wypowiedziałam przyciszonym tonem.
- Przepraszam. - usłyszałam po długiej ciszy.
Wow, Tommo przeprasza.
Na początku chciałam, olać te słowa. Niestety nie potrafiłam. Nie umiem długo się gniewać. Tym bardziej na niego. Nie wiem, nie potrafię powiedzieć dlaczego. Może dlatego, że jest tak samo wkurwiający jak ja? Chociaż w sumie co ma piernik do wiatraka.
- Okey, przeprosiny przyjęte- uśmiechnęłam się lekko.
Louis odwzajemnił uśmiech i złapał mnie za rękę.
- Chodź. Musimy się umyć.- poruszył zabawnie brwiami..
Sprzedałam mu kuksańca w bok
- Nawet na to nie licz.-mruknęłam, ponieważ doskonale wiedziałam o co mu chodziło.
-Zboczuchem jesteś- wypaliłam rozbawiona. Zamykając stajnie.
- I za to mnie lubisz- od razu odpowiedział, ściągając z siebie resztki siana.
- Jasne, jasne wmawiaj sobie.- uśmiechnęłam się, kierując się w stronę chodnika
-Ja wiem swoje- szepnął mi do ucha i cmoknął mnie w policzek.
Zaśmiałam się i mocniej chwyciłam jego rękę.
- A tak na marginesie, seksownie wyglądasz w stroju kurczaka.- zaśmiał się.
Spaliłam momentalnie buraka.
- Za to ty, ty wyglądałeś w sianie i farbie bardzo..- zawahałam się, ponieważ zabrakło mi słów.
- No jaki?- podniósł rozbawiony jedną brew.
- Nijaki- bąknęłam, psując dobry pocisk.
- Pogadamy o tym później- wyszczerzył się i zmienił temat.

___________________________________________________________
BAAARDZO PRZEPRASZAM ZA TAKI ZAPŁON ;<
Szkoła niestety robi swoje. Jednak obiecuję, że kolejny rozdział pojawi się szybciej.
Osobiście uważam, że to jeden z najgorszych rozdziałów.
Jeśli są błędy to najmocniej przepraszam.

Liczę na opinie i komentarze, które karmią wenę. ;)

poniedziałek, 28 października 2013

Rozdział 9

Chels POV
-Chelsey, zaczekaj! - usłyszałam, zdesperowany głos Louis'a.
Biegłam dalej przed siebie. Nawet bałam się pomyśleć co mi może się stać, gdy mnie on dogoni.
Z bezradności pokręciłam głową i przyspieszyłam swoje tępo. Jest już noc, różni ludzie chodzą po mieście, a ja biegnę z jedną nogą w powietrzu. Tego nawet biegiem nie można było nazwać. To było chaotyczne skakanie. W zasadzie kostka już mnie nie bolała. Może była tylko skręcona?
Skręciłam w pierwszą lepszą uliczkę. Kiedy byłam prawie pewna, że jestem już bezpieczna, usłyszałam, szuranie butów. Odwróciłam głowę i ujrzałam jakiegoś kolesia, z burzą loków na głowie.
Zaczął się do mnie zbliżać. Jakoś specjalnie mnie to nie wzruszyło. Dzisiaj, już nic mnie nie zdziwi. Podniosłam swoją dłoń i prosto z liścia uderzyłam go w policzek.
- Spierdalaj- warknęłam i poszłam dalej,nie zerkając na niego.
- A to kurwa za co? - zbulwersowany loczek dorównał mi kroku.
Zatrzymałam się i spojrzałam z niedowierzaniem na niego.
- Jest środek nocy, ty bez słowa do mnie podchodzisz, a ja ciebie nie znam. Nie wydaje ci się to dziwne?- zmroziłam go wzrokiem i poszłam dalej.
Brunet zmieszał się i już nic więcej nie powiedział. Nie zdążył, bo zza rogu wyłonił się Louis. Kurwa skąd on wie gdzie ja jestem w danym momencie?
Loczek, odszedł i wymienił z Tomlinsonem porozumiewawcze spojrzenie. No tak, zajebiście. Teraz już wszystko wiem.
- Zaczekaj.- mruknął.
- Nie mamy o czym rozmawiać- bąknęłam i szłam dalej.
Chłopak zagrodził mi drogę i spojrzał na mnie wymownym wzrokiem.
- To nie jest tak jak myślisz.- rzucił, wypuszczając głośno powietrze z płuc.
Roześmiałam się.
- Tak? Serio? Myślisz że nic nie widzę? Chłopie, weź się ogarnij. Jeszcze trochę a moją babcię do rzeki wrzucisz.- syknęłam, i wyjęłam telefon. Napisałam krótkiego sms'a do Jake'a.:

"Śpisz? ;) Mam nadzieję, że nie bo potrzebuję pomocy. ~Chels x"
___________________

- Co robisz?- olał moją sarkastyczną wypowiedź i przystąpił do przesłuchiwania mnie.
- Nie widać? -przewróciłam oczami i próbowałam wyminąć chłopaka.
W tym samym czasie, kiedy Louis próbował wyrwać mi mój telefon z rąk dostałam odpowiedź:

" Nie śpię. ;) Coś się stało? ~Jake."
___________________

Napisałam mu krótką wiadomość, gdzie się znajduje i poprosiłam go o szybki przyjazd.
Wsadziłam szybko telefon do kieszeni bluzy której, jeszcze nie oddałam Niall'owi, i spokojnie czekałam na przyjazd przyjaciela, mając nadzieję że Louis zostawi mnie w spokoju.
Poprawiłam włosy które, od wiatru  potargały się. nawet nie chciałam wiedzieć, jak strasznie musiałam wyglądać.
- Masz zamiar mnie ignorować?- usłyszałam obojętny ton.
Wzruszyłam ramionami.
- A co powinnam zrobić? Rzucić ci się w ramiona?- sarkastycznie spytałam.
Chłopak zamknął oczy. Próbował się uspokoić.
- Lepsze to niż zadawanie się z nieodpowiednimi osobami.- mruknął cicho, co jednak usłyszałam.
- Też tak sądzę, tak więc cześć.- wsiadłam do czarnego auta, które w tym momencie podjechało.
Zamknęłam drzwi od strony pasażera i przywitałam się z Dżejkiem*
Nie spojrzałam na Louis'a. Odwróciłam głowę i słabo uśmiechnęłam się do mojego przyjaciela, ignorując to co dzieje za oknem. Serio, nie miałam ochoty patrzeć na rozwścieczonego Louis'a.
- Jedźmy- szepnęłam , na co Dżejk pokiwał głową i z piskiem opon odjechał.
Przez chwilę, siedziałam w ciszy. W głowie układałam sobie to, co się zdarzyło niedawno.
Zabolały mnie jego słowa. Co on do chuja sobie myśli?
Że będzie mi wybierał osoby do towarzystwa? Że będzie mnie zamykać w moim własnym domu, bo mu się tak podoba?
Kurwa, znam go parę dni, a on się zachowuje jak jakiś nadopiekuńczy ojciec.
Głośno westchnęłam. To jest ewidentnie dla mnie za dużo.
Dżejk, widząc moje załamanie zaczął rozmowę:
- Powiesz mi co się stało?-  spytał cicho, jak by te słowa, mogły sprawić mi ból.
Miał rację. To był jeden z najgorszych dni w moim życiu.
Czułam taką samą pustkę i zagubienie, jak wtedy, kiedy babcia uświadomiła mi, że moi rodzice nie żyją.
Po dłuższej chwili, stwierdziłam, że powiem mu prawdę.
Zaczęłam opowiadać mu, od początku tę całą poplątaną historię.
Kiedy już skończyłam, spojrzałam na Dżejka. Jego twarz wyrażała mieszankę uczuć: współczucie, złość i troskę.
Nie wiedziałam czy to dobre połączenie.
Minęło parę minut, kiedy Dżejk się odezwał.
- Co zamierzasz zrobić?- spytał zmartwiony.
- W tym problem, że nie wiem. Czuję się niedoinformowana.
Jakbym czegoś nie wiedziała, ale sama nie wiem o co może tu chodzić.-mruknęłam zmęczona.
- To samo i ja pomyślałem. Coś tu jest nie tak. Najlepiej będzie, jeśli dasz sobie z nimi spokój, na kilka dni. Zastanów się nad tym, a póki co zabieram Ciebie do mnie do domu. Jutro jak będziesz chciała wrócisz do siebie.- uśmiechnął się pokrzepiająco i zaparkował auto, pod swoim domem.
Wyszedł, z auta, po czym otworzył mi drzwi. Dżejk od zawsze był dżentelmenem. Bardzo to lubiłam w jego charakterze. Wiedziałam, że zawszę mogę się na niego liczyć. Odkąd pamiętam, nigdy nie zranił żadnej dziewczyny. Ufałam mu pod każdym względem.
Wysiadłam z auta i podziękowałam mu, za pomóc przy wyjściu z auta.
Wyszłam z niego pewnie jak jakaś pokraka, z złamaną nogą, naprawdę proste codzienne czynności są piekielnie trudne. Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła wsiąść do swojego auta i byle gdzie pojechać. Nie lubię innym ciążyć.
Dżejk, otworzył drzwi i wpuścił mnie do środka.
Wpadłam do salonu i  rzuciłam się na dużą, jasną sofę.
Po raz pierwszy od paru godzin szczerze uśmiechnęłam się.
Zamknęłam oczy delektując się ciszą.
- Tego mi brakowało -westchnęłam, po długiej ciszy.
Poczułam, jak sofa ugina się pod ciężarem Dżejka.
Przytulił mnie do siebie.
- Zobaczysz, będzie dobrze. Damy sobie radę..
Otworzyłam oczy spojrzałam na Dżejka.
- Przynajmniej mamy taką nadzieję..- dokończyłam
Uśmiechnęliśmy się
- No i się rozumiemy- powiedział.
_______
Obudziłam się na dużym łóżku, przykryta kołdrą.
Leniwie, otworzyłam oczy i przeciągnęłam się.
Słońce, jasnym światłem oświecało, cały pokój. Rozejrzałam się dookoła i dopiero wtedy wspomnienia z nocy wróciły. Jestem nadal u Dżejka, spałam w jego sypialni, a biedak pewnie kisił się na kanapie w salonie.
Przetarłam dłońmi zaspane oczy i spojrzałam na zegar, który wisiał nad ciemną komodą.
-Cholera już 9:00- mruknęłam
Wstałam i poszłam do łazienki. Najwyższa pora żeby się ogarnąć.
Umyłam swoją twarz, włosy związałam w luźnego koka. Gdy wyszłam z łazienki, pościeliłam łóżko i zeszłam na dół do kuchni gdzie Dżejk, już się krzątał.
- No witaj śpiąco królewno- uśmiechnął się ciepło na powitanie.
- Witam księcia- ziewnęłam cicho.
- Zrobiłem na śniadanie jajecznicę. Może być?- spytał
- Jasne że tak - uśmiechnęłam się i wzięłam z blatu swój talerz. Po drodze wyjęłam z szuflady widelec i usiadłam przy stole, na krześle barowym.
Przez całe śniadanie Dżejk rozbawiał mnie przeróżnymi żartami. Zaczynając od sucharów, kończąc na naprawdę świetnych dowcipach.
- Co tak słabo jesz? Nie smakuje ci?
-Jajecznica, jest zajebista, tylko że przez ciebie, nie mogłam się skupić na jedzeniu- zachichotałam cicho.
-  Cieszę się, że humor ci wrócił.- zaśmiał się, po czym dodał:
- Idę z psem na spacer, niedługo wrócę, a ty jak chcesz to odśwież się, wiesz gdzie jest wszystko- uśmiechnął się
- Okey.- odwzajemniłam gest i zamknęłam za nimi drzwi.
Dokończyłam jajecznicę, i włożyłam nasze talerze i widelce do zmywarki.
Dżejk, nigdy nie pamięta o takich pierdołach.
Wparowałam do łazienki, wyciągnęłam sobie z szafki czysty ręcznik i wskoczyłam pod prysznic.
Szybko umyłam się i wytarłam do sucha. Uczesałam się i wyszłam z łazienki.
Zeszłam, na dół do salonu i włączyłam sobie telewizję. Jak zwykle o tej porze nic ciekawego nie było.
10 minut później, Dżejk wraz z swoim psem wrócili do domu.
- Co George, dałeś popalić? - spytałam radosnego psa, następnie spojrzałam na zdyszanego Dżejka.
- Następnym razem jak tu będziesz to ty w nim pójdziesz- rzucił.
Roześmiałam się.
-Dobra, wyzwanie przyjęte.
Nalałam soku i podałam szklankę przyjacielowi.
Rzucił krótkie dzięki i wypił wszystko jednym duszkiem.
- Jak tam noga?- spytał i popatrzył się na moją nogę.
- W zasadzie coraz lepiej. Mam dziwne wrażenie, że nie jest złamana, a co najwyżej skręcona, bo nawet mnie nie boli.- powiedziałam.
- W takim jazie, jutro pojedziemy do innego lekarza i zobaczymy co on o tym myśli - uśmiechnął się.
- Nie chce robić kłopotu.
- Żaden kłopot. Pojedziemy razem z Pezz, co ty na to?
- Okey.- uśmiechnęłam się
Po chwili dodałam:
- Będę się już zbierać, babcia niedługo do domu wraca, od swojej koleżanki .- mruknęłam
- Zawiozę ciebie - powiedział oczywistym tonem
- Dam sobie radę. Niedaleko mieszkam. Po za tym przyda mi się trochę świeżego powietrza.- zapewniłam go.
- No okey, ale jak będziesz potrzebowała pomocy, to dzwoń- uśmiechnął się.
Założyłam buty, i bluzę.
- Jasne. - obiecałam mu, po czym dodałam- Jeszcze raz dzięki za pomoc- uśmiechnęłam się.
- Drobiazg.- natychmiastowo się odezwał.
Pożegnaliśmy się i wyszłam z domu.
Podwinęłam rękawy bluzy i w miarę szybkim tempem kierowałam się w stronę domu. Modliłam się, żeby nie zastać tam wkurwionego Louis'a, na moje szczęście nikogo pod domem nie było. Weszłam do domu, tylnym wejściem, prowadzącym do kuchni. Zawsze te drzwi są otwarte.
Wczoraj nie mogłam nimi wyjść, bo Louis, siedział w salonie, a te 2 pomieszczenia, nie są niczym oddzielone, po za tym słyszałby ogromny hałas, mianowicie, skrzypienie drzwi, które od dawna nie były naprawiane, lub odnawiane. Głośno westchnęłam, przypominając sobie wczorajszy wieczór. Naprawdę? Być zamkniętym w swoim domu i dostać bana na wychodzenie z niego za nic?
Weszłam spokojnie do kuchni i rozejrzałam się dookoła.
Nikogo nie było. Odetchnęłam z ulgą.
Zdjęłam z siebie bluzę i powiesiłam ją na wieszaku w przedpokoju. Następnie postanowiłam się przebrać. Weszłam schodami na górę i zajrzałam do sypialni. Wyjęłam z komody spraną koszulkę, rozciągnięty sweter i luźny szary dres. Dłonią sięgnęłam do ostatniej szuflady i wyjęłam sobie z niej czystą bieliznę.
Przebrałam się w czyste ciuchy, natomiast te brudne wrzuciłam do kosza na pranie. Zeszłam, na dół do kuchni i nalałam sobie do szklanki zimnej wody. Upiłam z niej dużego łyka i powoli przełknęłam. Zimna ciecz, przyjemnie ochładzała moje gardło.  Cisza, która panowała w moim domu, była idealna. Korzystając z niej, podeszłam do biblioteczki, wzięłam pierwszą lepszą książkę. Położyłam się wygodnie na kanapie i zaczęłam czytać. Byłam tak pogrążona w lekturze, że nie zauważyłam, jak czas szybko minął.
Usłyszałam trzask drzwi. W pierwszej chwili myślałam, że to Tomlinson. Wzdrygnęłam się. Jednak nie był to Louis, tylko moja wesoła babcia.
- Witaj Chelsey- usłyszałam pogodny on mojej opiekunki.
- Cześć babciu- uśmiechnęłam się ciepło, maskując moja przerażenie, które na szczęście już słabło.
- Zapomniałam wam powiedzieć, że wzięłam sobie w razie czego zapasowy komplet kluczy. Mam nadzieję, że wam to nie przeszkadzało. - powiedziała z kuchni.
- Ależ skąd- zapewniłam ją.
- Jadłaś coś?- spytała z troską w głosie.
- Tak, tak- odpowiedziałam.
* 4 godziny później*
- Wspaniałe wspomnienia- powiedziałam oczarowana, oglądając stare zdjęcia, mojej rodziny.
- Masz rację. - uśmiechnęła się ciepło.
-Musieli, być wspaniali- szepnęłam, patrząc na zdjęcia moich rodziców.
- Byli, bardzo dobrymi ludźmi- westchnęła babcia.
Przez długą chwilę wpatrywałam się jak w obrazek w malutką fotografie z ślubu moich rodziców.
Chociaż tyle po nich zostało...
- Chelsey, ja będę się powoli zbierać.- staruszka popatrzyła na mnie z smutkiem w oczach.
Zrobiło mi się automatycznie smutno, co zauważyła to babcia, która próbowała mnie pocieszyć.
- Razem z Louis'em dacie sobie radę-poklepała mnie po ramieniu.
Przewróciłam oczami.
- Jaasne- przeciągnęłam samogłoskę, jednak nie za bardzo, żeby nie wyglądało to sztucznie.
- Damy sobie rade- dodałam spokojnie.
Jennifer, uśmiechnęła się i ruszyła spokojnym krokiem do przedpokoju. Założyła swoje buty i sweter.
Poszłam odprowadzić babcię. Na pożegnanie mocno się przytuliłyśmy.
- Pasujecie do siebie- zaśmiała się cicho babcia, i pocałowała mnie w czoło na odchodne. Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo odwróciła się w stronę drzwi. Pomachała mi ręką i wyszła z domu.
Fuknęłam i lekko zamknęłam drzwi. Zapasowe klucze, schowałam w swojej skrytce na wszelki wypadek.
-Na pewno, bardzo do siebie pasujemy- powiedziałam sama do siebie sarkastycznie.
Usiadłam na puszystym dywanie w salonie i zabrałam się za kończenie swojej książki.
Było już popołudnie. znów strasznie się zaczytałam. Gdy podniosłam wzrok na ścianę, zerknęłam na zegar i zobaczyłam, że dochodzi już 16:00.
Zrobiłam się trochę głodna, więc postanowiłam coś zjeść. Wybór padł na kanapki z serem.
Zrobiłam sobie cały talerz kanapek i zaczęłam się nimi zajadać.
Kiedy je zjadłam, położyłam pusty talerz z okruszkami w kuchni i usiadłam koło starych albumów. Posprzątałam mały bałagan, który utworzył się na moim stoliku do kawy. Włożyłam albumy do kartonowego pudła, które schowałam za kominkiem.
Nagle usłyszałam głośny trzask drzwiami.
Odwróciłam się i ujrzałam Louis'a, który był w miarę spokojny.
Zrobiło mi się strasznie gorąco, więc ściągnęłam swój sweter i rzuciłam go na kanapę.
- Co ty tu robisz?- spytałam obojętnym tonem i wyjęłam z jego dłoni, moje klucze.
- Nie sądzisz, że musimy pogadać?- spytał
- Uważam, że taka rozmowa, nie będzie miała sensu- bąknęłam.
- Ale ja uważam, że ma- fuknął i spojrzał na mnie wyciekłymi oczami.
- Nie jesteś u siebie.- przypomniałam mu.
Przewrócił oczami .
- Nie możesz spotykać się z tą ofermą- mruknął rozdrażniony.
- Mówisz teraz o sobie co nie?
- O Horanie.
czułam, jak próbował się powstrzymać, przed furią.
Postanowiłam go jeszcze trochę powkurwiać.
- Uważam, że jest całkiem miły.-bąknęłam.
-Uwierz mi, nie jest- warknął.
Przeczesałam nerwowo włosy.
- Nie możesz mi zabronić spotykać się z innymi- syknęłam
Chłopak zrobił wielkie oczy. Swoją wielkością przypominały piłki tenisowe. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
- Co ty masz na ręku? - spytał rozdrażniony.
Chyba chodzi mu o mój nowy tatuaż.
Wzruszyłam ramionami i jak gdyby nic powiedziałam spokojnie.
- Tatuaż.- po czym dodałam - Dzięki że, przypomniałeś, miałam folię zabezpieczającą zdjąć.- uśmiechnęłam się, sarkastycznie.
Delikatnie zdjęłam folię, którą wyrzuciłam do kosza.
Kiedy wróciłam z kuchni zauważyłam Louis'a, który chodził w kółko.
- Um, przepraszam bardzo co ty odpierdalasz?- spytałam zdezorientowana.
- Co ty odpierdalasz!- krzyknął.
Tego było za wiele.
- Gówno o mnie wiesz, a się wymądrzasz, jak byś był moim ojcem- syknęłam.
- Wiem więcej niż ci się wydaje- warknął..
- Ciekawe co- zakpiłam sobie z niego.
Zamilkł.
Zawahał się.
Wiedziałam, że coś ukrywa.
- Nic takiego- mruknął i wyszedł z domu.
Próbowałam go powstrzymać.
-Skoro zacząłeś, to dokończ!- krzyknęłam nim.
Chyba nie usłyszał, bo się nie odwrócił.
No chyba że mnie po prostu olał....Postanowiłam się nim nie przejmować. Pewnie był po pijaku, albo cholera wie co brał. Ubzdurał sobie jakieś farmazony i tyle. Przeciągnęłam się i powolnym krokiem  skierowałam się do sypialni.Rzuciłam się na łóżko, po czym włączyłam laptopa.Zaczęłam przeglądać róże portale społecznościowe. Zazwyczaj robiłam to z kompletnej nudy, tak było też i tym razem.
Kiedy zrobiło się dość późno, wyłączyłam laptopa, i nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
***
- Chels, pospiesz się!- z dołu usłyszałam marudzenie Dżejka.
- Czego ty od niej chcesz.- zaśmiała się głośno Pezz.
- Już idę!- krzyknęłam z sypialni.
Poprawiłam włosy i zeszłam na dół.
- No w końcu.- uśmiechnął się chłopak, po czym zapytał:
-Gotowa?
-Yeah, chodźmy.- powiedziałam.
Zamknęłam drzwi, po czym zapakowaliśmy się do auta.
- Właściwie, to po co jedziemy do lekarza?- spytała Pezz
- Dżejki ci nie powiedział?
Dziewczyna zmroziła wzrokiem swojego chłopaka.
- Niee?- podniosła jedno brew pytająco.
- Um, chodzi o to, że tak kostka w ogóle mnie nie boli. Sądzę, że jest skręcona a nie złamana.
Pezz głośno się zaśmiała.
- Jesteś śmieszna. Podważasz autorytet lekarza.- wydusiła z siebie pomiędzy atakami śmiechu.
Przewróciłam oczami.
-To nie był mój pomysł- bąknęłam
-Ej, no wiesz co? - zaśmiał się Dżejk.
- Co?- spytałam rozbawiona
- Będziecie, coś chciały.- wyszczerzył się.
Chwilę potem dojechaliśmy do szpitala.
*60 minut później*
- O widzę, że bez gipsu śmigasz. - zaśmiał się Dżejk, widząc mnie wychodzącą, z sali bez gipsu
- Yeah, na to czekałam - uśmiechnęłam się szczerze
-Widzisz Pezz? Widzisz?- popatrzył na Pezz
Dziewczyna zaśmiała się cicho.
- Buntownik Dżejk- powiedziała
Uśmiechnęłam się, jak dziecko, które dostaje wymarzoną zabawkę.
- Albo nieudolny lekarz i spryt Dżejka- wyszczerzyłam się
- Zbieramy się?- spytała Pezz
- Dobry pomysł- powiedział chłopak
Wyszliśmy z szpitala.
- Ja wracam do domu z buta.- oświadczyłam oczywistym tonem.
- Serio? Chels leniuch z buta do domu?- zdziwiła się Pezz
- Tak.- zaśmiałam się.
- Poszedłbym z tobą..- ale nie chcę mi się- zaśmiał się pod nosem Dżejk.
- Mam tak samo -dodała rozbawiona Pezz.
- Nie to nie.- wzruszyłam ramionami.
Pożegnałam się z przyjaciółmi i poszłam na od dawna wyczekiwany normalny spacer.
Cieszyłam się jak jakiś oszołom.  Zamiast uśmiechu, był najzwyklejszy w świecie banan na twarzy.Z tej ekscytacji zagapiłam się i wpadłam na jakąś dziewczynę.
- Um, sorry- mruknęła speszona
- Moja wina - uśmiechnęłam się słabo.
- Tak, w ogóle to Emily jestem. - powiedziała pogodnym tonem
- Chelsey, ale mów Chels- uśmiechnęłam się.
- Mam małe pytanie - zaczęła pogodnie.
Miałam naprawdę świetny humor, więc zrezygnowałam z sarkazmu i zaczęłam miła rozmowę z dziewczyną.
- Wiesz, może gdzie tu jest sklep z płytami?- spytała się
- Jasne. Pracuje tam w wolnych chwilach, zaprowadzę cie- uśmiechnęłam się i ruszyłyśmy w stronę sklepu.
Emily okazała się, bardzo miła osobą. Zazwyczaj byłam sceptycznie nastawiona do obcych osób.
Gdy przyjrzałam się dziewczynie, doszłam do wniosku, że coś ją gryzie. Była dość zdenerwowana.
- Emily coś się stało?- spytałam z troską w głosie. Bardzo polubiłam tą dziewczynę.
- To nic takiego- próbowała mnie na marne zapewnić.
- Widać, ze coś cię gryzie- namawiałam ja. Sama dobrze wiedziałam, że osoba z obcą osobą, jest bardzo pomocna, i o wiele łatwiejsza, niż z rodziną i przyjaciółmi.
- Mój chłopak,- zaczęła niepewnie- nie to naprawdę nic takiego.
Byłyśmy już blisko sklepu, więc postanowiłam jej nie torturować tymi pytaniami.
- Masz może czas? - uśmiechnęłam się
- Tak, myślę, że tak. To umówmy się o 18:00 koło tamtej kafejki- wskazała na mały budynek, który znajdował się naprzeciwko nas.
Pokiwałam potakująco na propozycję i wymieniłyśmy się numerami . Podeszłyśmy bliżej do wystawy sklepu muzycznego.
-No to jesteśmy na miejscu- powiedziałam nie odrywając wzroku od telefonu, gdyż wpisywałam numer Emily do kontaktów.
- Dzisiaj się nie spotkacie- usłyszałam znany głos. Nie był to jednak pogodny ton. Podniosłam swoją głowę i ujrzałam poirytowanego Nialla...
Speszyłam się, jednak po sobie tego nie pokazałam.
- Miło cie widzieć. - mruknęłam.
___________________________________________
Na początek:
Strasznie przepraszam, za to, że nie dodałam na czas rozdziału.
Chwilowy brak weny. :/
__
No i mamy Emily. Jakie pierwsze wrażenia? ;)
Następny rozdział, pojawi się niedługo. ;)

DZIĘKUJE ZA KAŻDY KOMENTARZ. X
Jest to cholernie motywująca sprawa. ;)
Dlatego, klasycznie poproszę  Was o opinie, co sądzicie o tym rozdziale. :D

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
bonus :)

Powrócił stary Lou? ;"")







HAHA OSTATNIO CZYTAŁAM PIERWSZE ROZDZIAŁY..
SERYJNIE WSTYDZĘ SIĘ, ŻE TAK "DZIWNIE" PISAŁAM XD
( a może dalej tak drętwo piszę? xDD)


POZDRAWIAM WAS CIEPLUTKO X