- Życie jest popierdolone. -mruknęłam z zawziętością. Od godziny uparcie szłam, bez celu. Sama nie wiem czemu, nawet nie miałam w najbliższych planach wrócić do domu. Duma, złość, zażenowanie wzięły górę. Pewnie szłabym dalej, gdyby mój organizm, nie upomniał się o jedzenie. Nie miałam przy sobie drobnych, a zresztą drobnych nawet w domu nie mam. Przyzwyczaiłam się do kart płatniczych, dzięki którym kasę miałam w jednym miejscu. Nie zbierałam dennych grosiaków, których musiałabym mieć tonę by kupić cokolwiek. Nie chodziłam z ciężkim portfelem. Można by powiedzieć, że to pewny rodzaj lenistwa. Osobiście jednak uważam, że to ułatwianie sobie życia. Niby drobna rzecz, ale zawsze coś.
Gwałtownie zawróciłam i obrałam przeciwny kierunek, niż planowałam iść. Kierowałam się do domu. Włóczyłam nogami tak, aby jak najpóźniej do niego dojść. Nie rozumiałam swojego zachowania. Jakbym nie była sobą. Może już sobą nie jestem? Owszem, wiele się zmieniło. Jednak nie jestem żadną ćpunką. To, że czasami sobie lepiej zabaluję, nie oznacza, że można mnie tak nazwać. Niby Louis mnie tak nie nazwał, jednak to sugerował. Cholernie zabolało mnie to uczucie, że ludzie mnie tak spostrzegają. To tak jak ktoś miesza cię z gównem podklasy społecznej. Zero. Jedne wielkie zero. Nic nie warte ścierwo. Pokręciłam z dezaprobatą głową. Najchętniej pozbyłabym się wszystkich wspomnień, albo zamieniłabym się na mózgi. Ale kto by się ze mną zamienił? No właśnie...
Dochodziła 19:00. Wiatr już nie był delikatnym zefirem. Wiało jak cholera. Zupełnie tak jakby chciał mnie ukarać, za moje błędy. Woah, moje porównania, po narkotykach są wyjątkowo wyrafinowane.
Powoli się ściemniało. W zasadzie dzień powoli staje się krótszy. W końcu to lipiec- połowa roku już za mną. Zaczesałam swoje potargane od wiatru włosy do tyłu. Powoli wkraczałam w swoją dzielnicę. Widać było pierwsze zarysy wielkich wieżowców w oddali. Westchnęłam, z lekkiego przemęczenia. Z daleka widziałam swój dom. Łatwo go było rozpoznać. Mało osób ma domy z czerwonej cegły w pobliżu mojego zamieszkania. Ponadto wokół mojej posesji walały się "resztki" z imprezy, mianowicie butelki po alkoholu. Na dokładkę, przed trawnikiem stały 2 przepełnione na maksa kosze na śmieci. Totalne pobojowisko.
- Pierdole to, potem posprzątam- wybuczałam i weszłam do domu. O dziwo nie trzasnęłam drzwiami, które i tak i tak ledwo wisiały w zawiasach. Rozejrzałam się po salonie u kuchni. Totalna pustka. Weszłam na górę, poszukując żywej duszy. Dom był otwarty, więc poszłam na logikę. Gdzieś ktoś musi być. Zajrzałam do sypialni. Była pusta. Wzruszyłam ramionami i wyszłam na korytarz. Cisza, która ogarnęła dom, aż wywiercała dziurę w głowie. Następnym miejscem, które postanowiłam "przeczesać", był pokój gościnny. Otworzyłam raptownie drzwi i ujrzałam rozmawiających Pezz i Jake'a. Oczywiście kiedy weszłam umilkli. Może się przestraszyli mojego gwałtownego szarpnięcia za chromowaną klamkę.
- Um, hej?- powiedziałam, a raczej spytałam cicho. Cóż to były tylko pozory. Wielkie wejście smoka a głos jak zabłąkana sarna.
- Cześć- mruknął Jake, który nawet na mnie nie spojrzał.
Perrie, nawet się do mnie nie odezwała. Zabolało. Wszyscy się ode mnie odwrócili. Chyba powinnam się już powoli przyzwyczajać, do takiego odtrącania.
- O co chodzi?- spytałam, będąc nie do końca pewna. Wystawiłam pewną tezę, którą chciałam potwierdzić.
- Ależ o nic.- zadrwiła ze mnie Perrie. Podniosłam jedną brew skonsternowana.
- Fajnie się wczoraj bawiłaś?- spytał z wyrzutem przyjaciel. Jednak dobrze wiedziałam, że o to im chodzi. Nic nie odpowiedziałam. Analizowałam sobie wszystko w głowie.
- Nie masz nic nam do powiedzenia?- kontynuował. Wzruszyłam ramionami. Po jaką cholerę tu przychodziłam?
- Skoro wszystko wiecie, to po co mam się wam tłumaczyć?- mruknęłam, patrząc pusto przed siebie.
- Masz rację, nie musisz się nam tłumaczyć, bo to twoje życie.- odpowiedziała Perrie, która gwałtownie wstała.
- Tylko nie rozumiem pewnej rzeczy- kontynuowała - Po chuja sobie je niszczyć? Rozumiem, każdy popełnia błędy. Nie chcę ingerować w twoje decyzje, ale....
- To nie ingeruj.- przerwałam jej, po czym wyszłam bez żadnych wyrzutów sumienia z pokoju. Na dziś miałam dość tych wszystkich pieprzonych kazań. Nie docierał do mnie ten fakt, że oni chcą mi pomóc. Rozumiałam to, jako atak. Wbiegłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zjechałam w dół nogami i usiadłam na chłodnych panelach, opierając się plecami o drzwi. Głowę ukryłam w rozdygotanych dłoniach. Próbowałam się nie rozpłakać i wyrównać oddech, który nawet nie wiem kiedy przyspieszył. Moje starania poszły na marne. Musiałam jakoś odreagować to co się zdarzyło zarówno dzisiaj jak i wczoraj. To z resztą było bez znaczenia. Samotność zapanowała nad moim umysłem. Byłam jak bezradna kukiełka. Nie umiem kierować swoim życiem, więc narkotyki zasiadły za sterami. To było zupełnie jak smutna bajka, w której główną bohaterkę każdy odpychał od siebie. Pomimo tego, że potrzebowała pomocy, każdy wystawiał jej środkowy palec krzycząc:
"Radź sobie sama!"
"Jesteś dorosła!"
"Twoje życie- twoja sprawa!"
Lub, kiedy ją najzwyczajniej w świecie atakowali:
"Zadowolona jesteś?"
"To chciałaś osiągnąć?"
"Tylko na tyle cie stać?"
"Co z tego, że ktoś ci pomoże! Jesteś narkomanką! Narkomani nie wracają do normalnego życia!"
Ludzie nie rozumieją takich ludzi jak ja. Od razu skreślają ich. Społeczeństwo myśli, że to ich nie dotyczy. "Skoro w mojej rodzinie nikt nie ćpa, to co ja się będę tym przejmował."
"Takim ludziom się nie ufa, to szaleńce."
" To ich sprawa co robią. Wiedzieli na co się godzą"
Te i wiele innych myśli intensywnie przechodziło przez moja głowę. Żadne z tych stwierdzeń, nie było prawdą. Przynajmniej, nie opisywały mnie- nawet w najmniejszym stopniu.
To było przerażające. Nawet sama siebie nie potrafiłam określić. No bo niby jak?
"Ćpam dla ciekawości?" NIE
"Ćpam by się rozluźnić?" NIE
"Ćpam bo jestem uzależniona?" NIE i jeszcze raz NIE.
Tego nie da się określić. To impuls. To chwila. Cholera wie co jeszcze. Mój mózg toczył zaciekłą wojnę z rozumem. Niby żadne z tej dwójki trucizny nie chciało. Jednak gdy narkotyki opuszczają krwiobieg, nagle zaczyna się wojna. Pomiędzy czasem przeszłym "Tak zrobiłam to" a rozumem "Po chuja to brałaś". I nagle wszyscy stają się niewinni i umywają swoje ręce.
To w sumie najgorsze, chyba z tych wszystkich faz. Psychiczne męczenie organizmu. Mentalna walka z samym sobą. Otrząsnęłam się transu i zeszłam na dół do kuchni, zrobić sobie jedzenie. A raczej wziąć gotowca w postaci płatków w puszki. Otworzyłam puszkę i usiadłam w salonie, na kanapie. Tępo patrząc w kominek, jadłam płatki, które straciły jakoś swój smak. Niby czekoladowe, jednak już nie tak bardzo aromatyczne i chrupiące. Płomienie w kominku przyjaźnie tańczyły i ogrzewały dom. Byłam zahipnotyzowana. Jakbym dała się oszukać jakieś iluzji. W tym przypadku przyjemnej.
- Będziemy się zbierać- usłyszałam za sobą, czyjś monotonny głos. Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Zresztą było mi to obojętne co powiem i co się stanie. Ponadto moje słowa, czy czyny nic by nie zmieniły.
Na odchodne usłyszałam tylko, głos Jake'a
- Louis chwilę potem wyszedł za tobą. Pewnie poszedł ciebie szukać.
- Zajebiście.- automatycznie odpowiedziałam odwracając się w kierunku drzwi wyjściowych. Na koniec posłałam sztuczny, pełny sarkazmu uśmieszek
- Wiesz, czasami mam wrażenie, że jesteś podła. Nie wiem czy robisz to specjalnie czy jak...
- Uważasz, że poszedł mnie szukać?- zakpiłam sobie z niego resztką sił, przerywając jego wywody na temat tego jaka ja jestem, a jaka powinnam być. Nie wiem, czemu tak zareagowałam. Być może, był to najczulszy punkt. I chyba to było trafne spostrzeżenie, ponieważ mój nastrój zmienił się w ciągu paru sekund.
- Myślisz, że nie ma co robić? Jestem już dorosła. Wiem co robię.- dokończyłam i odwróciłam głowę w stronę okna, które było pokryte strużkami wody, od deszczu.
Nic już nie powiedział. Pewnie nie chciał wszczynać kłótni, która nie była potrzebna, przy takiej ilości sporów i kłopotów. Wyszedł z domu i trzasnął drzwiami. Po chwili odjechał z piskiem opon razem z Pezz.
Złość po raz kolejny opanowała moje ciało. Zastąpiła zmęczenie, które bardziej mi odpowiadało. Przynajmniej nie musiałabym brać odpowiedzialności za szkody, jakie wyrządzę pod wpływem agresji. Zaczęłam się zastanawiać, w jakim celu powiedziałam ostatnie zdania. Louis, poszedł mnie szukać? Na pewno nie. Pewnie się wkurwił i wyszedł. Przyzwyczajona jestem do tego, że na osobach, na których mi cholernie zależy, najzwyczajniej w świecie ranię.
- Chyba mi na nim zależy. -wydukałam półświadoma, po wyjątkowo długim milczeniu. W końcu wyrzuciłam to z siebie. Z jednej strony byłam z siebie dumna, że w końcu mówię o swoich uczuciach, ale z drugiej chciałam sobie łopatą w głowę przywalić, za tak denne słowa.
Kojąca cisza, która wdarła się do mojego umysłu, przyjemnie oczyszczała zmysły. Ten błogi spokój trwał tylko chwilę.Gwałtownie wstałam i rzuciłam puszką z płatkami, którą chwilę temu trzymałam między nogami. Ogłuszający dźwięk raz za razem maltretował moje uszy, które i tak był już cholernie przewrażliwione. Ociężałym krokiem ruszyłam w stronę schodów, które przemierzałam dobre parę minut. W zwyczajny dzień zajmowało mi to sekundy. Widocznie ten nie był zwyczajny. Przemierzyłam korytarz i w końcu dotarłam do łóżka. Niedbale rzuciłam się na nie i zasnęłam. Nawet nie raczyłam przykryć się kołdrą. Ostatnią myślą, jaka przetoczyła się przez moją głowę i zdążyłam ją zapamiętać były słowa: " Będziesz tego wszystkiego potem cholernie żałować".
Ranek. Kolejny nowy dzień. Do spieprzenia. Wyciągnęłam w górę ręce, w celu przeciągnięcia się. O dziwo, nie byłam już tak obolała, sfrustrowana jak wczoraj. Myślę, że powoli wracam do normalności. Cokolwiek to znaczy. Przewróciłam się na prawy bok i spojrzałam w stronę okna. Słońce niemiłosiernie próbowało przedostać się przez rolety, które dzielnie ochraniały mój pokój przed słońcem. Postanowiłam podnieść się z łóżka, które okupywałam przez całą zeszłą noc i wczorajszy wieczór. Weszłam do łazienki i skoczyłam pod prysznic. Wysuszyłam swoje ciało ręcznikiem i związałam włosy w wysokiego kucyka. Nie zaprzątałam sobie głowy makijażem. Nie widziałam w tym sensu. Nie mam zamiaru dzisiaj się z nikim spotkać. Z resztą kto by chciał. Zeszłam schodami na dół. Miałam w planach zjeść śniadanie. Jednak w momencie, w którym minęłam próg kuchni, odechciało mi się cokolwiek przełknąć. Obróciłam się na pięcie i w tempie człowieka kota wyszłam z pomieszczenia. Stwierdziłam, że świetnym pomysłem będzie zajrzenie do stajni, do mojego konia. Niedługo kolejne zawody, więc mam nadzieję, że będę w świetnej formie, by wykosić konkurencję.Tylko to dla mnie się liczyło, w całym moim nędznym życiu, które zostało nagle przewrócone do góry nogami. Założyłam na nogi stare, znoszone trampki i wyszłam z domu. Zamknęłam podniszczone drzwi, które przydałoby się wymienić. Ciągle nie mam czasu, na takie głupoty. Ja w zasadzie na nic nie mam czasu.
Popchnęłam drzwi, w celu ich domknięcia. Przynajmniej teraz nie wyglądały na uszkodzone.
Szłam chodnikiem, w kierunku stajni, która nie bez powodu jest moim "drugim domem", jak nie 1-szym. To tutaj, zawsze jestem kiedy mam zły nastrój. To tutaj można mnie znaleźć, kiedy mam wszystkiego dość. Wolałam tam spędzać czas niż w domu. Wolałam siedzieć w sianie niż, na kanapie w domu. W stajni przynajmniej były konie, które towarzyszyły mi, i w każdej chwili mogłam do nich podejść i po prostu je pogłaskać. Nie ważne jak to oklepanie brzmi, zdania nie zmienię.
Ponadto mało osób tu zagląda, co sprawia niepowtarzalny nastrój.
Otworzyłam furtkę i po chwili minęłam próg stajni.
Wszystkie złe emocje, w ciągu nanosekundy, zostały zamienione na te dobre. Nie wyczuwałam złości, bezradności. Adrenalina, w ekspresowym tempie, zaczęła krążyć w moich żyłach, znieczulając moje uczucia.. Przyjemny dreszczyk spowodowany emocjami, jakie kojarzą mi się z zawodami, powędrował przez moje plecy. Pewna siebie otworzyłam szafkę i zmieniłam buty. Zarzuciłam na siebie zdecydowanie za dużą, bordową koszulę w kratę i wzięłam pod pachę czarny kask. W czasie krótkiego dystansu, jaki przeszłam, zdążyłam go założyć na głowę. Chwyciłam po drodze z półki potrzebne rzeczy i weszłam do boksu Danger'a. Uśmiechnęłam się do konia, po czym założyłam na niego czarne, skórzane siodło, upewniając się, że dobrze to zrobiłam. Następnie wyszłam z boksu razem z koniem. Zasiadłam konia i ruszyłam w nieznane. Nie do końca wyczuwałam jaką prędkość koń rozpędził. Danger, pędził wyjątkowo szybko, jakby wyczuwał to, że potrzebuję takiej przejażdżki. Nie chciałam za bardzo forsować konia, więc zdecydowałam trochę przystopować. W zasadzie tak minął mi prawie cały dzień. Nim się obejrzałam, zrobiło się dość późno. Zawsze, czas szybciej mi leci, jeśli jestem w swoim żywiole. Smutne, ale prawdziwe. W czasie truchtu konia, zeskoczyłam z niego. Zaprowadziłam go do boksu, zdjęłam z niego siodło, a z siebie kask, przez który od dłuższego noszenia bolały mnie uszy. No cóż, coś kosztem czegoś. Odłożyłam wszystko na miejsce, poklepałam konia po grzebiecie, tym samym dziękując mu za dzisiejszą przejażdżkę. Zamknęłam swoją szafkę i kierowałam się w stronę domu.
Złe emocje na dobre opuściły mnie i moje życie. Przynajmniej chwilowo. Została tylko nienaturalna euforia. Myślę, że niedługo na dobre pożegnam się z skutkami tego, że wzięłam jakąś cholerną używkę.
Przechodząc przez przedpokój swojego domu, powoli zaczęłam rozumieć, że popełniłam wiele błędów dzisiaj i wczoraj. Aż tyle czasu potrzebowałam, by zrozumieć to, że zraniłam innych bardziej niż siebie. Pewnie myślicie jak to możliwe. Jak nie masz rodziny i przyjaciele starają się tę pustkę zastąpić, to oni zazwyczaj są wystawiani na próbę. Zazwyczaj wybaczą Ci twoje wszystkie wybryki, ale jednak kiedyś może skończyć się taka sielanka.
Czas naprawić swoje błędy. Włączyłam telefon, który leżał samotnie przez pół dnia. Nie fatygowałam się z tym, aby go włączyć i mieć przy dupie, jak to mówi Pezz. Klepnęłam na ciemną sofę i nerwowo, zaczęłam poszukiwać listę kontaktów. Zdecydowałam, że najpierw zadzwonię do Pezz. Stwierdziłam, że jest mniej wkurwiona na mnie, za moje dziecinne wybryki. Czemu tak myślałam? Nie wiem, nie mam pojęcia. Kierowałam się instynktem, który przypominał mi , że to właśnie Perrie, jest najbardziej wyrozumiała, z osób, którymi się otaczam. Po krótkim wahaniu się, nacisnęłam szybko zieloną słuchawkę i w bolącej ciszy oczekiwałam, na to, że odbierze ode mnie ten nędzny telefon. Serce biło mi tak szybko, jak bym przebiegła maraton. Samo oczekiwanie i słuchanie sygnału połączenia było odrębną katorgą. Po kilku sygnałach, usłyszałam głos obojętnej Pezz. Kamień spadł mi z serca, że jeszcze ma ochotę ze mną rozmawiać.
- Hej?- ponownie, zlękłam się tego dnia podczas rozmowy. Moje powitanie, brzmiało jak pytanie, a raczej jak beczenie owcy.
- Cześć. Coś chcesz, ze dzwonisz? - przeszła do rzeczy.
- W zasadzie to tak.- przyciszyłam głos, który też, nagle stracił moc. Chwilowo zwątpiłam w swój pomysł.
- Chciałabym ciebie przeprosić, za to, że zachowywałam się jak niewyżyte dziecko.- dodałam po nienaturalnej pauzie, która musiała trwać wieczność. Wow, podziwiam ją, że jeszcze się nie rozłączyła.
- Mnie nie musisz przepraszać. - odpowiedziała. Podejrzewam, że mnie zlała.
- Nie rozumiem. - mruknęłam skonsternowana.
- Powinnaś siebie przeprosić. Po za tym, ja nie jestem na ciebie obrażona, tyle co wkurwiona. Sama sobie krzywdę zrobiłaś.- zaczęła mi tłumaczyć.
Nic nie odpowiedziałam. Nie wiedziałam co. Dobrze wiedziałam, że ma rację.
- Chels, jesteś tam? - spytała po braku odzewu z mojej strony.
- Tak jestem. - powiedziałam zamyślona.
- Rozumiesz, to co ci powiedziałam? - spytała ciepłym tonem
- Można powiedzieć, że tak.- odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Więc w takim układzie między nami wszystko po staremu. Mam nadzieje, że sobie to trochę przemyślisz- dodała
To jak wpaść do ciebie?- wesoły ton, obił się o moje uszy. Mogłabym przysiąc, że w tym momencie, Perrie uśmiecha się do słuchawki.
- Jasne byłoby miło.- zachichotałam.
Perrie POV
Po skończonej rozmowie z Chels, odetchnęłam z ulgą. W końcu postanowiła się wziąć w garść, przynajmniej tak to wygląda. Mam tylko nadzieję, że nic nie kombinuje, bo w końcu może się to tragicznie skończyć.
W zasadzie, ja jako jej przyjaciółka, powinnam jej pomóc. Zabawne, że sama prawie się w to bagno wpakowałam. Nie posłuchałaby mnie, prędzej by wytknęłaby mi palcem, moje błędy. Jesteśmy do siebie pod względem charakteru bardzo podobne. Jest tylko jedna różnica między nami. Ja wiem, kiedy skończyć, ona nie za bardzo. Pogubiła się w życiu, które skopało jej tyłek niemiłosiernie. Gdybym mogła, bym część przykrości wzięła na siebie.
Nie bez powodu, Chels'ey robi dużo imprez. Próbuje w ten sposób odsunąć od siebie, chociaż na moment kłopoty jakie ma w życiu codziennym. I tu kolejny jest mój błąd. Powinnam ją złapać za rękę i wykrzyczeć jej prosto w twarz, co myślę o tym, jak radzi sobie z problemami. Alkohol jest najgorszym rozwiązaniem. Z kolei, patrząc na to, że dzięki temu choć na parę godzin się uśmiecha, nie mam serca jej tego zabierać. Jest to o niebo lepsze, od podcinania sobie żył do przytomności. I tu koło się zamyka.
Obcy ludzie, mają wrażenie, że taka osoba, jak Chels, ma idealne życie. Nie do końca. Presja, pod jaką żyje, stawianie sobie cholernie wysokich celów, stres jaki towarzyszy jej codziennie powoli ją wyniszcza. Nie wspominając już o jej nielegalnych wyścigach. To jaki prowadzi styl życia, nakłania do refleksji. Z jednej strony powinno się brać z niej przykład, że ma tyle siły, odwagi, jest zawzięta i wszystko załatwia do końca. Z drugiej strony, jest pogubionym człowiekiem, któremu powinno się pomóc. Niestety ona jako samodzielna dziewczyna tego nie docenia. Z tego wychodzi wniosek, że nie ma ludzi idealnych.
Postanowiłam sobie, że pomogę jej za wszelką cenę, nawet jeśli miałoby to skończyć się naszą wieloletnią przyjaźnią. Wyciągnę ja z tego gówna.
Zaparkowałam samochód, na podjeździe o Chels'ey, po czym bez zbędnego czekania wyszłam z auta. Mały bałagan bezkarnie panoszył się po jej podwórku. Co się dziwić, ostatnia impreza, była wyjątkowo udana. Louis, wspominał o 200 pustych butelkach, samego piwa. Z tego co wiem było około 100 gości. Nikt, sobie nie żałował.
Jak ona zmieściła to tyle ludzi? Sama się zastanawiam. Pewnie 1/3 była na zewnątrz.
A z resztą. Ma duży dom, to niech robi co chce. Otworzyłam drzwi i weszłam do ciepłego przedpokoju. Naprawdę nie wiem co jej strzeliło do głowy. Rozpalać kominek w środku lata.
- Chelsey!- zawołałam przyjaciółkę, jednocześnie informując ją, że już jestem. Zdjęłam buty, które rzuciłam w kąt i usiadłam na kanapie, która znajdowała się centralnie na środku salonu.
Rozejrzałam się po pokoju i zauważyłam, że dywan, który był zwinięty i leżał w kącie, znajdował się na środku salonu. Woah, Chels i sprzątanie. Widzę ogromny postęp.
Po chwili Chels'ey w wyjątkowo dobrym nastroju zjawiła się na dole. Uśmiechnęłam się, widząc, to że w końcu moja przyjaciółka zaczęła myśleć pozytywnie.
- Hej, to co oglądamy jakiś film?- szeroki i przede wszystkim szczery uśmiech wpełzł na twarz dziewczyny.
Chels POV
- Jasne, to co proponujesz?- wysoły ton zapanował w moim domu.
- Proponuję coś naprawdę głupiego.- zachichotała.
- Co powiesz na głupi i głupszy?- zaśmiałam się na wspomnienie, które wiąże się z tym filmem. Często go oglądamy z Pezz.
-Yeah, świetny pomysł- powiedziała Perrie.
Okey, to ja idę po popcorn- zrobiłam głupią minę i w podskokach ruszyłam w stronę kuchni.
Współczuję naszym sąsiadom. Muzą mieć mnie i moich przyjaciół po dziurki w nosie. Z mojego domu, często, jak nie codziennie, można usłyszeć przeraźliwie głośny śmiech, dudniącą muzykę, trzaskające szkło, i wulgaryzmy. Zabawne, że żaden z staruszków nigdy nie pofatygował się aby zadzwonić do służb porządkowych w celu zniszczenia mi dnia. Z tego powodu naprawdę się cieszę.
"Babski wieczór" mijał nam wyśmienicie. Po raz kolejny, moja przyjaciółka udowodniła mi, że można i bez zapijania się na śmierć dobrze bawić. Nim się zorientowałyśmy było po 21:00.
- To co zostajesz u mnie na noc?- zapytałam w krótkiej przerwie, pomiędzy śmiechem.
- Jasne- Pezz dźgnęła mnie w bok, po czym zaczęła zbierać swoje łzy z policzka, które od nadmiernego śmiechu, spływały po jej twarzy.
Widząc to, jak moja przyjaciółka nieporadnie ściera swoje łzy, po raz setny w tym dniu wybuchnęłam niepohamowanym i dzikim śmiechem. nie potrafiłam zachować powagi, nawet wtedy, kiedy mój brzuch błagał mnie o przystopowanie. Nie dzisiaj.
- Śmiej się, śmiej, a następnym razem, znów przegrasz zakład.- pogroziła mi śmiesznie palcem
Uśmiechnęłam się i wzruszyłam zabawnie ramionami.
- Żyje się raz. - wydusiłam z siebie, pomiędzy salami śmiechu.
Przybiłyśmy sobie piątkę i wygodniej rozsiadłam się na kanapie. Wzięłam miskę w ciepłym popcornem i położyłam ją na brzuchu. Starałam się zająć oglądaniem filmu. Wzięłam dużą garść przekąski i całą zawartość włożyłam do buzi, wyglądając jak przerośnięty chomik. No cóż, matka natura robi różne wybryki.Spokojnie i powoli konsumowałam popcorn.
- Idę do łazienki, zaraz przyjdę. - poinformowała mnie Pezz, która wstała i kierowała się stronę toalety. Pokiwałam tylko głową, bo nie mogłam z siebie słowa wydusić, przez jedzenie i rozłożyłam się na kanapie. Kiedy przełknęłam popcorn, sięgnęłam po szklankę, wypełnioną po brzegi świeżym sokiem. Upiłam z niej sporego łyka. W tym samym czasie wróciła Pezz z łazienki. Zsunęłam swoje nogi, robiąc tym samym miejsce dla mojej przyjaciółki, która bez skrupułów położyła się na moje nogi.
- Nie za wygodnie? - zaśmiałam się
- Bywało lepiej. - uśmiechnęła się cwaniacko i rzuciła we mnie poduszkę.
- To oznacza tylko jedno. - mruknęłam śmiertelnym tonem - Wojnę!- dodałam i rzuciłam dwiema poduszkami w przyjaciółkę. I tak oto się rozpętała 3 wojna światowa.
Pewnie dalej byśmy się okładały na zabój poduszkami, od kanapy gdyby poważny głos nie obił się o moje uszy, psując diametralnie atmosferę.
- Pakuj się, wyjeżdżamy.
__________________________
Soo, mamy 12 rozdział.
Pewnie jeden z nudniejszych, i najbardziej psychicznych. xD
Chciałam tutaj zamieścić, to, czego jeszcze nie spotkałam w żadnym z opowiadań. Mianowicie, chodziło mi o psychologiczne podejście do narkotyków/narkomani. Zazwyczaj jest tak, że autorki piszą o tym, że ktoś się zaćpa, potem kogoś pobije lub uderzy, a dzień później wszystko jest zaaajebiście i nie ma sprawy. Cóż, jest to błąd.
Czytałam rok temu 2 książki o uzależnieniu od narkotyków. Obydwie były na podstawie faktów. Nie były opisane tak ogólnie. Wszystko było dokładnie przedstawione: co się dzieje z człowiekiem, wtedy, kiedy jakieś świństwo weźmie, ale również, skutki tego. Najbardziej dramatycznym momentem w takich książkach, jest odwyk, z którego wiele razy główny bohater ucieka. Kiedy ma chęci i motywację które po niecałych 2 dniach znikają.
Minął rok, a ja do dziś pamiętam wiele z tej książki i wyciągnęłam na podstawie tego wnioski.
Nie dajcie się w to wciągnąć.
Dobra, zanudziłam. ;D
Liczę na Wasze opinie co myślicie o tym rozdziale. Jest inny od pozostałych, więc chciałabym wiedzieć, czy podobają się Wam takie rozdziały, czy są nudne, co ogólnie o nich myślicie.
Następny rozdział, dodam niedługo. Nie potrafię określić daty, ponieważ postawiłam sobie naukę jako najważniejszy cel w tym roku. Piszę w wolnym czasie.* ;)
Tak więc do następnego. ♥
* HAHAHAAHAH pierdolenie o Chopin'ie xD
Jeśli będzie dużo komentarzy, co nie ukrywam cholernie motywuje, dodam naprawdę baardzo szybko. ;)
Koniec, końców, serdecznie dziękuję za to, że przeczytaliście ten rozdział + notkę długości rolki papieru toaletowego, za wszystkie wejścia, komentarze. Jesteście wspaniali. ;)
Muah ♥
Z DEDYKACJĄ DLA MADZI, KTÓRA JEST BAAARDZO KOCHANA. ♥
TO DZIĘKI NIEJ ROZDZIAŁ JEST SZYBCIEJ, SOŁ PODZIĘKUJECIE JEJ, WCHODZĄC NA JEJ ŚWIETNEGO BLOGA ;>